1:0.1 (21.1) OJCIEC Uniwersalny jest Bogiem całego stworzenia, Pierwszym Źródłem i Centrum wszystkich rzeczy i istot. Uważajcie Boga przede wszystkim za stwórcę, potem za władcę a na koniec za nieskończonego podtrzymywacza. Prawda o Ojcu Uniwersalnym zaczęła świtać dla ludzkości, kiedy prorok powiedział: „Ty Boże jesteś jedyny; nie ma nikogo prócz Ciebie. Stworzyłeś niebiosa, niebiosa niebios z ich wszystkimi zastępami; utrzymujesz ich i panujesz im. Przez Synów Bożych wszechświaty stworzone były. Stwórca okrywa się światłem jak płaszczem i rozpościera nieba jak namiot”. Dopiero idea Ojca Uniwersalnego – jednego Boga zamiast wielu bogów – pozwoliła człowiekowi śmiertelnemu zrozumieć, że Ojciec jest boskim stwórcą i nieskończonym władcą.
Najbardziej wyjątkową istotą spośród wszystkich istniejących jest Bóg - Ojciec Uniwersalny, Pierwsze Źródło i Centrum. On jako jedyny w pełni obejmuje wszystkie możliwości i atrybuty - pewnie nawet sprzeczne względem siebie. Jednak jako najbardziej charakterystyczny dla Niego atrybut Księga Urantii wymienia właśnie twórczość. Zdolność i pragnienie tworzenia przewyższa wszystko inne.
Bóg jest Bogiem Działania. Istniał bez początku, doskonały, pełny i Absolutny (choć chyba absolutyzm Go ograniczał, bo pozbył się wszystkiego co tylko mógł przekazując swe prerogatywy innym istotom). Niczego nie potrzebował.
A jednak tworzył...
Choć nie sposób stwierdzić co właściwie się stało (nie sposób w tym kontekście operować pojęciami takimi jak "stworzony" czy nawet "zrodzony"), kiedy się to stało (czas jeszcze nie istniał), ani też jak to się stało, to na arenie dziejów pojawił się też Wieczny Syn i Duch.
Czasami lubię myślę, że Bóg chyba najpierw czuł samotność - nie było bowiem nikogo innego Jemu równego. Chyba z tego poczucia samotności przejawiła się Druga Osoba (Drugie Źródło i Centrum, Wieczny Syn) jako doskonałe wyrażenie tego pragnienia Ojca aby nie był samotny - pochodzący od Boga, Jemu podobny i równy w każdym aspekcie i atrybucie, ale jako inna, oddzielna osobowość.
Tak to opisuje Księga Urantii:
6:0.1 (73.1) WIECZNY Syn jest doskonałym i ostatecznym wyrażeniem „pierwszej”, osobistej i absolutnej idei Ojca Uniwersalnego. W związku z tym, kiedykolwiek i jakkolwiek Ojciec wyraża się osobiście i absolutnie, czyni to przez swojego Wiecznego Syna, który zawsze był, jest teraz i zawsze będzie, żywym i Boskim Słowem. I ten Wieczny Syn przebywa w centrum wszystkich rzeczy, razem z Wiecznym i Uniwersalnym Ojcem, którego osobistą obecność bezpośrednio spowija.
6:1.1 (73.5) Wieczny Syn jest pierwszym i jedynym zrodzonym Synem Boga. Jest on Bogiem-Synem, Drugą Osobą Bóstwa oraz pomocniczym stwórcą wszystkich rzeczy. Tak jak Ojciec jest Pierwszym Wielkim Źródłem i Centrum, tak Wieczny Syn jest Drugim Wielkim Źródłem i Centrum.
Duch również złożył obietnicę wierności - zarówno Ojcu, jak i Synowi.
Jeśli chcą (lub zajdzie potrzeba) Osoby Boskie działają pojedynczo lub wspólnie, a nawet wszystkie jako Jedno w Trójcy.
Niemniej jednak te trzy istoty, nawet z Trójcą, nie zamykają problemu boskich istot i oczywiście samego Bóstwa.
0:1.2 (2.2) BÓSTWO można uosabiać jako Boga, jest ono również przedosobowe i superosobowe, w zakresie niezupełnie zrozumiałym dla człowieka. Bóstwo charakteryzuje cecha jedności – aktualnej lub potencjalnej – na wszystkich nadmaterialnych poziomach rzeczywistości; a ta jednocząca cecha jest najlepiej rozumiana przez istoty stworzone jako boskość.
0:1.3 (2.3) Bóstwo działa na poziomie osobowym, przedosobowym i superosobowym. Łącznie Bóstwo działa na siedmiu następujących poziomach:
0:1.4 (2.4) 1. Statyczny – samowystarczalne i samoistne Bóstwo.
0:1.5 (2.5) 2. Potencjalny – samowolne i samo określające cel Bóstwo.
0:1.6 (2.6) 3. Asocjacyjny – uosabiające się i bosko zbratane Bóstwo.
0:1.7 (2.7) 4. Stwórczy – rozdzielające się i bosko objawione Bóstwo.
0:1.8 (2.8) 5. Ewolucyjny – rozprzestrzeniające się i utożsamiające się ze stworzonym Bóstwo.
0:1.9 (2.9) 6. Najwyższy – doświadczające i jednoczące stworzonego ze Stwórcą Bóstwo. Bóstwo działające na pierwszym poziomie utożsamiania się ze stworzonym, jako czasowo-przestrzenni najwyżsi władcy wielkiego wszechświata, co czasem określa się Najwyższością Bóstwa.
0:1.10 (2.10) 7. Ostateczny – rozprzestrzeniające się i czas oraz przestrzeń przekraczające Bóstwo. Bóstwo wszechmocne, wszechwiedzące i wszechobecne. Bóstwo działające na drugim poziomie jednoczącej ekspresji boskości, jako efektywni najwyżsi władcy i absoniczni podtrzymywacze wszechświata nadrzędnego. Porównując z działaniem Bóstw na rzecz wielkiego wszechświata, ta absoniczna funkcja we wszechświecie nadrzędnym równoznaczna jest z nadrzędną kontrolą wszechświata i z jego najwyższym podtrzymywaniem, czasami nazywana jest też Ostatecznością Bóstwa.
To i tak nie wszystko, bowiem:
0:2.10 (4.4) Określenie Bóg zawsze znamionuje osobowość. Bóstwo może, ale nie musi, odnosić się do Boskich osobowości.
0:2.11 (4.5) Słowo BÓG używane jest w tych przekazach w następujących znaczeniach:
0:2.12 (4.6) 1. Bóg-Ojciec – Stwórca, Władca i Podtrzymywacz. Ojciec Uniwersalny, Pierwsza Osoba Bóstwa.
0:2.13 (4.7) 2. Bóg-Syn – Partnerski Stwórca, Zarządzający Duchem i Duchowy Administrator. Wieczny Syn, Druga Osoba Bóstwa.
0:2.14 (4.8) 3. Bóg-Duch – Wspólny Aktywizator, Uniwersalny Integrator i Obdarzający Umysłem. Nieskończony Duch, Trzecia Osoba Bóstwa.
0:2.15 (4.9) 4. Bóg Najwyższy – Bóg czasu i przestrzeni, aktualizujący się, albo rozwijający się. Osobowe Bóstwo realizujące czasowo-przestrzenne, empiryczne dokonania, utożsamiające stworzonego ze Stwórcą we współdziałaniu. Istota Najwyższa osobiście doświadcza jedności Bóstwa, jako rozwijający się i empiryczny Bóg ewolucyjnych istot czasu i przestrzeni.
0:2.16 (4.10) 5. Bóg Siedmioraki – Osobowość Bóstwa aktualnie działająca gdzieś w czasie i przestrzeni. Osobowe Rajskie Bóstwa oraz ich stwórczy towarzysze, działający we wszechświecie centralnym oraz poza jego granicami, uosabiające moc jako Istota Najwyższa, na pierwszym poziomie istoty stworzonej, w jednoczącym objawianiu Bóstwa w czasie i przestrzeni. Poziom ten, wielki wszechświat, jest domeną czasowo-przestrzennego zstępowania rajskich osobowości, w połączeniu z podobnym, czasowo-przestrzennym wznoszeniem się istot ewolucyjnych.
0:2.17 (4.11) 6. Bóg Ostateczny – wynikający Bóg superczasu i przewyższonej przestrzeni. Drugi empiryczny poziom jednoczącego przejawiania się Bóstwa. Bóg Ostateczny implikuje pełne urzeczywistnienie zsyntetyzowanych, absoniczno-superosobowych, czas-przestrzeń przekraczających i wynikniętych-empirycznych wartości, koordynowanych na ostatecznych, stwórczych poziomach rzeczywistości Bóstwa.
0:2.18 (4.12) 7. Bóg Absolutny – empirycznie tworzący się Bóg przewyższonych wartości superosobowych i znaczeń boskości, obecnie egzystencjalny jako Bóstwo-Absolut. Jest to trzeci poziom jednoczącego przejawiania się i rozprzestrzeniania się Bóstwa. Na tym superstwórczym poziomie, Bóstwo doświadcza wyczerpania potencjału uosabiającego, napotyka pełnię boskości i wyczerpuje możliwości samoobjawiania się dla kolejnych i progresywnych poziomów innego uosobienia. Bóstwo teraz napotyka Absolut Nieuwarunkowany, wkracza doń i utożsamia się z nim.
]]>
Tradycja święta "Trzech Króli" jest niezwykle żywa w chrześcijaństwie. "Objawienie Pańskie", bo taka dokładnie jest nazwa tego święta, to jedno z najstarszych z zachowanych do naszych czasów świąt chrześcijańskich. Pierwotnie było tożsame z Narodzeniem Pańskim - jest tak ciągle w Apostolskim Kościele Ormiańskim. W kościele łacińskim natomiast funkcjonuje od IV wieku. Jego źródłem jest przede wszystkim Tradycja opisująca poszukiwania dzieciątka Jezus przez przybyszy ze Wschodu, choć jest o tym wspomnienie w Ewangelii wg św. Mateusza, to zawiera jedynie bardzo ogólne informacje - na jej podstawie nie można niestety określić kim byli, skąd dokładnie przybyli, ani nawet ilu ich było.
Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: «Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon». Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli:
«W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok:
A ty, Betlejem, ziemio Judy,
nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy,
albowiem z ciebie wyjdzie władca,
który będzie pasterzem ludu mego, Izraela».
Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: «Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon». Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny.
Nieco więcej informacji o Trzech Mędrcach przekazuje "Księga Urantii". Jej opis jest zasadniczo zgodny z Ewangelią - KU poświadcza również nadprzyrodzony charakter objawienia mędrcom nowiny o narodzeniu Jezusa.
119:7.6 (1317.2) Pewni ziemscy mędrcy wiedzieli o zbliżającym się przybyciu Michała. Dzięki kontaktom jednego świata z drugim, mędrcy ci, obdarzeni wnikliwością duchową, dowiedzieli się o nadchodzącym obdarzeniu Urantii przez Michała. I poprzez istoty pośrednie, serafin ogłosił to grupie kapłanów chaldejskich, których szefem był Ardnon. Ci Boży ludzie odwiedzili nowo narodzone dziecię w żłobie. Jedynym nadnaturalnym zdarzeniem, związanym z narodzinami Jezusa, było to właśnie obwieszczenie dla Ardnona i jego towarzyszy, dokonane przez serafina, poprzednio przydzielonego do Adama i Ewy w pierwszym ogrodzie.
[...]
122:8.5 (1352.1) W czasie narodzin Jezusa, w południe, serafini z Urantii, zebrani pod kierunkiem swych przełożonych, śpiewali hymny chwały nad żłobem betlejemskim, ale ludzkie uszy nie słyszały tych głosów pochwalnych. Ani pasterze, ani żadni inni śmiertelnicy nie przyszli składać hołdu dziecięciu z Betlejem, aż do dnia przybycia pewnych kapłanów z Ur, których Zachariasz przysłał z Jerozolimy.
122:8.6 (1352.2) Jakiś czas wcześniej, poinformował tych kapłanów z Mezopotamii pewien dziwny nauczyciel religijny z ich kraju, że miał sen, w którym otrzymał wiadomość, że "światło życia" ma się wkrótce pojawić na Ziemi, jako dziecko pośród Żydów. I trzej nauczyciele poszli we wskazanym kierunku, szukając tego "światła życia". Po wielu tygodniach daremnych poszukiwań w Jerozolimie, już mieli wracać do Ur, gdy spotkał ich Zachariasz i zwierzył im się ze swego przekonania, że to Jezus jest celem ich poszukiwań i posłał ich do Betlejem, gdzie spotkali dziecko i zostawili swe dary Marii, jego ziemskiej matce. W momencie ich wizyty dziecko miało prawie trzy tygodnie.
122:8.7 (1352.3) Mędrcy nie widzieli gwiazdy wiodącej ich do Betlejem. Ta piękna legenda o gwieździe betlejemskiej powstała w następujący sposób. Jezus urodził się 21 sierpnia, w południe, w roku 7 p.n.e. 29 maja, roku 7 p.n.e., miała miejsce niezwykła koniunkcja Jowisza i Saturna w konstelacji Ryb. Ciekawym faktem astronomicznym jest to, że podobne koniunkcje zdarzyły się 29 września i 5 grudnia tego samego roku. Na podstawie tych niecodziennych, ale zupełnie naturalnych zdarzeń, gorliwcy z następnego pokolenia, kierując się jak najlepszymi intencjami, stworzyli wzruszającą legendę o gwieździe betlejemskiej i pełnych uwielbienia królach, prowadzonych przez nią do żłobu, gdzie ujrzeli dziecię i cześć oddali nowo narodzonemu. Orientalne i bliskie orientalnym umysły lubują się w baśniowych historiach i wciąż przędą takie piękne mity o życiu swych przywódców religijnych i bohaterów politycznych. Kiedy nie było druku, gdy większość wiedzy ludzkiej przekazywana była z ust do ust, z jednego pokolenia na drugie, bardzo łatwo było mitom stać się tradycją a tradycji zostać w końcu uznaną za fakt.
[...]
122:10.1 (1353.28) Szpiedzy Heroda jednak nie próżnowali. Kiedy zameldowali mu o wizycie w Betlejem kapłanów z Ur, Herod wezwał tych Chaldejczyków, aby stawili się przed nim. Dopytywał się skrzętnie tych mędrców o nowego "króla Żydów", ale nie bardzo go zadowolili, objaśniając, że dziecko urodziło się kobiecie, która przyszła do Betlejem ze swym mężem zarejestrować się w spisie. Herod, niezadowolony z ich odpowiedzi, odesłał ich z sakiewką i polecił, że mają znaleźć dziecko, aby on też mógł iść i oddać mu pokłon, skoro oświadczyli, że królestwo jego ma być duchowe a nie doczesne. Kiedy mędrcy nie wrócili, podejrzliwość Heroda wzrosła. Gdy wciąż na nowo rozważał to wszystko, wrócili jego informatorzy i przedstawiali mu pełny raport z ostatnich wydarzeń w Świątyni, przynosząc częściową kopię pieśni Szymona, śpiewanej podczas obrzędu okupienia Jezusa. Ale nie udało im się wyśledzić Józefa i Marii i Herod bardzo się na nich rozgniewał, kiedy nie potrafili mu odpowiedzieć, dokąd ta para zabrała dziecko. Następnie wysłał poszukiwaczy, aby znaleźli Józefa i Marię. Wiedząc, że Herod ściga rodzinę z Nazaretu, Zachariasz i Elżbieta trzymali się z dala od Betlejem. Chłopczyk został ukryty u krewnych Józefa.
Z pewnością nie byli to "królowie" - oryginalna tradycja, jak i zapis w Ewangelii nie wspominają nic o "królach". Nie wspomina o tym również i "Księga Urantii". Najczęściej nazywa ich jednak Magami.
Mag to określenie używane w starożytności na kapłanów i mędrców elamickich, chaldejskich, medyjskich i babilońskich. Zajmowali się oni astrologią, magią i alchemią, czyli byli w gruncie rzeczy naukowcami swoich czasów. Jeśli przyjmiemy taką definicję tego pojęcia to określenie "Mędrcy" i "Magowie" będą prawie synonimami.
Sytuacja w której to pogańscy kapłani jako pierwsi przybyli do Jezusa, oddali mu pokłon i złożyli dary, daje nam wiele do myślenia.
Przede wszystkim historia ta jest potwierdzeniem możliwości uzyskania wiedzy o rzeczach nadprzyrodzonych. W sumie to nie jest tu istotne, czy wiedza ta została uzyskana dzięki astrologii, nadzmysłowej wizji, czy innego objawienia.
Wreszcie - objawienie to dostali kapłani pogańscy. Nie byli to żydowscy rabini, czy prorocy, ale pogańscy mędrcy. To oni okazali się najbardziej godni tej informacji.
Tak więc niech będzie dla nas pocieszeniem i jednocześnie pewnego rodzaju przestrogą - nie ma znaczenia gdzie się urodzimy, kim jesteśmy ani co robimy. Kiedyś i tak tylko nasze faktyczne czyny i zasługi będą brane pod uwagę.
]]>
Autorstwo Confessio przypisywane jest różnym postaciom historycznym, spośród których najbardziej znaną jest Francis Bacon. Manifest uzupełnia wcześniejszą Fama Fraternitatis zawierając wykładnię "prawdziwej filozofii". Potwierdza również dalszą ochronę dla członków "Bractwa Różokrzyżowców" przed oskarżeniami i atakami. Głosi konieczność przekształcenia i odnowienia życia intelektualnego i moralnego Europy: "[...]bardzo właściwe jest ograniczenie niewolnictwa, niesprawiedliwości, kłamstw i ciemności". Według Confessio podstawowym warunkiem zdobycia wyższej wiedzy jest "sumienne działanie", "znajomość filozofii" i chrześcijaństwo, ale pojmowane ezoterycznie.
Manifest zaczyna się od podania powodów, dla którego powstał (jest ich trzydzieści siedem) oraz ataku na papiestwo (papieża nazwano Antychrystem) i Islam (który sprzymierzył się podobno z papiestwem).
Podobnie ostro zaatakowana została nauka - ma być "chora i wadliwa", choć lekarstwem na jej problemy ma być ona sama, a szczególnie pomocna w ozdrowieniu ma być praca dla przyszłych pokoleń. Sami Różokrzyżowcy zaś wzorem CRC gromadzą i przechowują wiedzę, która może podźwignąć świat, i którą gotowi są udostępnić. Jednak udostępnianie wiedzy nie może się odbyć gwałtownie - wszystko ma właściwy dla siebie czas. Ale zanim on nadejdzie wszystko ma być zniszczone.
Naprawa świata powinna odbyć się w świetle prawdziwej religii opartej na Biblii - bez jej fałszowania i oszukańczych interpretacji. Biblia bowiem to najpewniejsze źródło i tylko w pełni podporządkowując się Bogu, poprzez studiowanie i zrozumienie, możemy zasłużyć na Jego uwagę.
Manifest ostrzega również aby nie pokładać zaufania i wiary w "fałszywą alchemię", która powstała dla żartów i zwodzi ludzi magicznymi symbolami. Odrzucenie tradycyjnej alchemii połączone jest z zapowiedzią przekazania wiedzy o duchowej alchemii, która będzie dostępna tylko dla pozbawionych chciwości i egoizmu istot.
Pełny tekst Confessio można znaleźć tutaj.
Confessio Fraternitatis ukazało się wkrótce po Fama - z założenia jest jego uzupełnieniem i uszczegółowieniem doktryny. Jego charakter, miejsce wydania i przedstawione poglądy religijne sugerują, że autorem (lub autorami) są pobożni luteranie, którzy praktykują jakąś formę mistycyzmu i ezoterycznego chrześcijaństwa.
Ukazanie się Confessio nie niosło ze sobą już żadnej rewolucji - raczej starało się nadać bardziej precyzyjny kierunek dla nowej idei Różo-Krzyża. Wydaje się, że doktryna Zakonu Złotego i Różanego Krzyża była (przynajmniej w teorii) oparta na tych ideałach. Manifest, który z jednej strony potępiał magię i alchemię a z drugiej nawoływał do szukania prawdy w nauce i ezoteryce dawał podstawy do godzenia tak przeciwstawnych tendencji w przyszłości.
]]>
W tym okresie świątecznym zwykle pochłaniają nas porządki i przygotowania, a potem wzajemne odwiedziny, ale z pewnością są chwile, gdy rozważamy sprawy nieco większe od nas samych - te, które są istotą tych świąt. Historia męki, śmierci i wreszcie zmartwychwstania Jezusa Chrystusa jest znana każdemu z nas i bez znaczenia jest tu religia, czy nasza wiara, bo nasza kultura i cywilizacja są z nią głęboko związana. Ponieważ temat istoty wiary bardzo mnie interesuje chciałbym opowiedzieć moją historię związaną z Całunem Turyńskim, który dla wielu jest być dowodem na zdarzenia sprzed dwóch tysięcy lat. O autentyczność Całunu spierają się naukowcy - jedni starają się przekonać do niego innych, inni tropią fałszerstwo, ale wszyscy razem niewątpliwie chcą dociec prawdy. Od niemal tysiąca lat powstają prace naukowe będące efektem studiów nad tym artefaktem. Zdecydowana większość badaczy, choć usiłuje zachować dystans, to jednak ulega fascynacji tym artefaktem...
Całun Turyński to lniane płótno z odwzorowanym wizerunkiem mężczyzny, przechowywane obecnie w Turynie, w katedrze św. Jana Chrzciciela. Tradycja poddaje, że zawinięto w nie po śmierci na krzyżu Jezusa Chrystusa. Ślady widniejące na całunie bardzo dokładnie odpowiadają opisom Drogi Krzyżowej z Ewangelii.
Właśnie w takim kontekście o Całunie Turyńskim usłyszałem po raz pierwszy. Podczas rozważań na Drodze Krzyżowej kapłan prowadzący modlitwę, zamiast standardowych rozważań, czytał naukową analizę śladów na Całunie i zestawiał ją z opisami Drogi Krzyżowej zawartymi w Ewangeliach. I tak przez wiele lat postrzegałem Całun - jako zapis ostatnich chwil Jezusa z Nazaretu, uczyniony mimowolnie już po jego śmierci.
Kilka lat później dowiedziałem się, że naukowcy zbadali też proces powstania wizerunku na płótnie. Doszli do wniosku, że sam obraz powstał poprzez naświetlenie płótna nieznaną energią o dużej intensywności w bardzo krótkim czasie. To musiał być krótki rozbłysk. W czasie jego trwania płótno od strony wierzchniej swobodnie opadało - tak, jakby ciało, które było nim przykryte, znikło, albo raczej zamieniło się w światło. Dla osoby wierzącej w Zmartwychwstanie Jezusa oraz w autentyczność Całunu, ten krótki opis jest potwierdzeniem niezwykłego zdarzenia z naszej historii. Zdarzenia, które jest podstawą chrześcijaństwa.
Mój trzeci kontakt z Całunem turyńskim miał miejsce w okresie studiów, jakiś czas po tym, gdy ogłoszono wyniki badania izotopu węgla C14. Wskazywały one na to, że Całun jest średniowiecznym falsyfikatem. Znałem ogólnie zasadę takiego pomiaru, choć nie znałem całej metodologii. Sprawa w jakiś sposób mnie osobiście dotknęła, bo autentyczność Całunu przyjmowałem jako pewnik i odczuwałem swego rodzaju rozczarowanie - trochę w myśl zasady "taka piękna historia, szkoda, że nie jest prawdziwa". Kupiłem wtedy książkę o Całunie - nie pamiętam autora, ale był nim jakiś detektyw, który poświęcił wiele lat na badanie autentyczności Całunu, i w wolnych chwilach zagłębiałem się w temat.
Książkę tą zauważył mój współlokator z akademika - student archeologii, a poza tym członek międzynarodówki anarchistycznej, jednocześnie gorący patriota i bardzo mądry człowiek. Wraz ze swoją partnerką - dla równowagi z międzynarodówki komunistycznej - zaangażowany był w kilka awantur o mniejszej i większej skali, związanych z bieżącymi wydarzeniami politycznymi. Okazało się, że temat Całunu był mu znany i tak od słowa do słowa doszło do dyskusji na temat badania metodą C14. Sama metodologia była mu doskonale znana, korzystał z niej już jako student archeologii, natomiast mnie dopytywał o podstawy naukowe samego badania. Gdy zapytałem co sądzi o tym badaniu (a miałem na myśli jego stosunek do kwestii autentyczności), bardzo spokojna do tej pory rozmowa zrodziła w jego ustach niezwykle emocjonalne zdanie:
To zwykłe skur...stwo, co zrobili.
Wypowiedź ta mocno mnie zaskoczyła - w wielu wymiarach. Poprosiłem o rozwinięcie tej myśli i dowiedziałem się, że badania metodą C14 wymagają niezwykle restrykcyjnego podejścia do wyboru próbek. Po prostu nie wszystkie rzeczy się do tego nadają. Przede wszystkim próbki nie mogą być narażone na kontakt z ogniem lub dymem. Na wykopaliskach archeologicznych nie można nawet zapalić papierosa - ba, osoba, która to zrobi musi się umyć i przebrać przed powrotem do stanowiska. Jeśli np. na wykopalisku są ślady po ogniskach, to z góry wiadomo, że ew. badanie będzie zafałszowane. Całun, ze względu na jego znaną historię, nie nadaje się do tego badania.
Dzisiaj kwestie prawidłowości tego badania są podnoszone dość powszechnie, ale wtedy było to dla mnie nowością.
Cała historia miała dla mnie dość nieoczekiwany efekt. Zawirowania, jakie przeżywałem przy okazji sprawy Całunu zmusiły mnie po raz pierwszy do zastanowienia się czym jest wiara. To wtedy chyba po raz pierwszy usiłowałem oddzielić wiedzę od wiary.
Istnienie potencjalnego dowodu na prawdziwość mojej wiary była dla mnie bardzo budująca. Gdy poddano w wątpliwość ten dowód z jakiegoś powodu dotknęło to mojej wiary. Ten wpływ czynników zewnętrznych mocno mnie zastanowił, bo przecież w żaden sposób nie dotyczył samego przedmiotu mojej wiary - że był Jezus Chrystus, cierpiał, umarł i zmartwychwstał. Całun Turyński jest z tym związany, ale gdybym o nim nie wiedział, to nie miało by to żadnego znaczenia. Samo badanie przecież nie wiązało się z tym zdarzeniem i nie podważało go. Odnosiło się jedynie do samej tkaniny. Tymczasem informacje o Całunie sprawiały, że to, w co wierzę było dla mnie mniej lub bardziej prawdziwe.
Dziś dla mnie wiara to wybór, a nie wiedza, czy przekonanie.
Więc aby wierzyć, musimy dokonać wyboru.
]]>Polska ma niewątpliwie czym się chwalić w zakresie szeroko rozumianej duchowości. Nasza historia niewątpliwie związana jest z chrześcijaństwem, którego przyjęcie jest traktowane jako punkt początkowy naszej tożsamości. Niemniej jednak duchowość to nie tylko religia.
Najstarsze ślady ezoteryczne związane są z Krakowem i najstarszą naszą uczelnią. Dotyczy to oczywiście czasów, gdy alchemia, magia, czy astrologia wykładane były na uniwersytetach i gdy nie wykształciła się jeszcze nowoczesna nauka. Akademia Krakowska słynęła w XV i XVI wieku między innymi z dyscyplin, które dziś sklasyfikowane zostałyby jako ezoteryka lub okultyzm. Sytuacja taka ściągała do Polski wybitne postacie z tych dziedzin.
Polskę odwiedzili:
Oprócz tego z Polski wywodzili się:
No i oczywiście Lornz Duhr, vel Mistrz Twardowski (ok. 1515-1573), którego magiczne lustro do dziś jest przechowywane w kościele w Węgrowie.
Eschatologiczny mit rozpropagowany przez naszych romantycznych poetów związany jest z naszą martyrologią. Nasz wieszcz Adam Mickiewicz w cz. III Dziadów nazwa Polskę Chrystusem narodów. Tak, jak Chrystus za innych ludzi, Polska cierpi za inne narody i ta ofiara ma głęboki sens mistyczny - Polska jest narodem wybranym, a odkupione zostaną wszystkie narody.
Adam Mickiewicz (ur. 24 grudnia 1798, zm. 26 listopada 1855), Juliusz Słowacki (ur. 4 września 1809, zm. 3 kwietnia 1849) i Zygmunt Krasiński (ur. 19 lutego 1812, zm. 23 lutego 1859) to nasi najwybitniejsi romantyczni poeci, ściśle związani z ideą polskiego mesjanizmu, ale mesjanizm to jednak nie ich wymysł.
Mesjanizm rozwijał się na bazie koncepcji Żydów, jako narodu wybranego, a sytuacja polityczna Polski, która utraciła niepodległość, sprzyjała tworzenia analogii do ich historii. Twórcą mesjanizmu był w rzeczywistości Józef Maria Hoene-Wroński (ur. 24 sierpnia 1776, zm. 9 sierpnia 1853). Polski matematyk, fizyk, filozof, ekonomista i prawnik. Dążył on do stworzenia systemu filozoficznego łączącego religię i filozofię.
Odzyskanie niepodległości przez Polskę związało się w wielkim rozkwitem mody na spirytyzm i okultyzm, ale również na próby naukowego badania tych zjawisk. Modzie tej uległ również jeden z twórców naszej niepodległości Józef Piłsudski, który sam był uczestnikiem seansów spirytystycznych.
Do grona jego przyjaciół zaliczał się wybitny polski jasnowidz inż. Stefan Ossowiecki (ur. 22 sierpnia 1877, zamordowany 5 sierpnia 1944 w Warszawie). Jest z nimi związana pewna anegdota, który opowiada o tym, jak Piłsudski sprawdzał zdolności jasnowidza.
Otóż pewnego wieczoru Piłsudski wysłał do Ossowieckiego oficera z zaklejoną kopertą i prośbą aby ją odczytał nie otwierając. Obudzony jasnowidz odpowiedział podobno "Pocałuj mnie Pan w dupę" i zamknął drzwi. To była właściwa odpowiedź, gdyż było to ulubione powiedzonko Piłsudskiego.
Piłsudski po tym zdarzeniu zaproponował Ossowieckiemu pracę w Ambasadzie Polskiej w Berlinie, by rozszyfrowywał Niemców, ale Ossowiecki odmówił słowami: "Panie Marszałku, przecież Niemcy nie frajerzy, doskonale będą wiedzieli, po co ja tam jestem i zrobią wszystko, żebym zginął w nieszczęśliwym wypadku".
Swojego losu jednak nie uniknął - zgodnie ze swoją przepowiednią został zamordowany, a jego ciała nigdy nie odnaleziono.
Pewnego rodzaju związek z marszałkiem Piłsudskim miała też Maria Faustyna Kowalska (właśc. Helena Kowalska; ur. 25 sierpnia 1905, zm. 5 października 1938). Siostra Faustyna to święta Kościoła katolickiego. Jest chyba najbardziej znaną polską mistyczką. Wielka głosicielka kultu Miłosierdzia Bożego, nazywana apostołką Bożego Miłosierdzia.
W "Dzienniczku" opisała swoje duchowe i mistyczne doświadczenia. Jednym z nich miała być wizja śmierci i Sądu Bożego nad duszą Józefa Piłsudskiego.
Pewnego rodzaju domknięciem wątku Józefa Piłsudskiego oraz Polski okresu międzywojennego jest postać teozofa Kazimierza Stanisława Chodkiewicza (ur. 17 października 1892, zm. 16 maja 1980). Przedstawił on pogrzeb Józefa Piłsudskiego na Wawelu jako rytuał aktywujący czakram wawelski.
Zupełnie innym przykładem związków z ezoteryką jest Julian Ochorowicz (ur. 23 lutego 1850, zm. 1 maja 1917). Ten profesorem Uniwersytetu Lwowskiego badał zjawiska mediumiczne w naukowy sposób, w ściśle kontrolowanych warunkach. Jest uważany za polskiego pioniera psychologii eksperymentalnej.
Towarzystwo Miłośników Wiedzy i Przyrody to polska ekspozytura Zakonu AMORC. Została powołana oficjalnie w 1936 roku przez Najwyższą Radę AMORC Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Przedwojennymi działaczami polskiego AMORC byli m.in:
Związek Synarchiczny, o którym mowa wyżej, był organizacją zarejestrowaną w 1924 roku i działał do 1939 roku. Głosił on pogląd, iż najlepszym dla Polski ustrojem byłaby synteza ideologii liberalnych (zapewniająca swobodny rozwój indywidualnej jednostki) oraz konserwatywnych (z wiodącą zasadą jedności państwa i silnych rządów). Ideologia ta miała mistyczno-ezoteryczne korzenie.
Kolejna wielka wojna niestety nie zakończyła się odzyskaniem suwerenności. Losy wielu Polaków dotykały również bohaterów tego zestawienia.
Robert Walter (ur. 7 listopada 1908 we Lwowie, 19 listopada 1981) to polski wtajemniczony, antropozof i astrolog, homeopata, jasnowidz i mistyk. Było również chemikiem - wynalazł zapach "Pani Walewska".
W swoim domu w Komorowie zgromadził prawdopodobnie największą bibliotekę ezoteryczną w Polsce (zawierała 13 tys. woluminów). Gromadzili się tam licznie ludzie nauki co spowodowało, ze zainteresowało się nim UB. W maju 1952 został aresztowany i był więziony w latach 1952–1954 w więzieniu mokotowskim w Warszawie.
Robert Walter był wielkim czcicielem siostry Faustyny Kowalskiej, której "Dzinniczek" cenił bardzo wysoko.
Był jednocześnie masonem Zakonu Memphis-Misraim, chrześcijańskim mistykiem, jak i naukowcem.
Krzysztof Maurin (ur. 14 lipca 1923, zm. 14 stycznia 2017) to kolejny polski antropozof. Bardziej jednak znany jako wybitny matematyk i fizyk matematyczny. Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Stworzył Katedrę Metod Matematycznych Fizyki na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 80. był też zapraszany z wykładami na papieskie seminaria w Castel Gandolfo. Związany był z kręgiem Roberta Waltera.
Zapamiętałem go z wykładów "Matematyka, Mistyka, Magia - wielkie tęsknoty ludzkości". Na wydziale fizyki wielki matematyk opowiadał o świętej geometrii.
Chciałbym to zestawienie zamknąć przywołując pamięć najbardziej znanego Polaka, będącego niejako wypełnieniem mesjanistycznych wizji Mickiewicza o Polaku na tronie świata.
Karol Józef Wojtyła (ur. 18 maja 1920, zm. 2 kwietnia 2005), papież Jan Paweł II to najwybitniejszy z Polaków. Prywatnie poeta i poliglota, jak i mistyk był jednocześnie jednym z najbardziej wpływowych przywódców XX wieku. Gdy zmarł żegnały go delegacje z ponad 150 państw.
To z jego rządami na watykańskim tronie wiąże się odzyskanie pełnej suwerenności przez Polskę, a jego w tym udział określiłbym właśnie jako bardzo mistyczny. Był gorącym orędownikiem Polski jako części wolnego i demokratycznego świata.
]]>Archaniołowie dla mnie były istotami bardzo odległymi i niespecjalnie się nimi interesowałem. Wszystko aż do momentu gdy w jednym z eksperymentów proponowanych w Zakonie poznałem imię mojego Anioła Stróża, który okazał się jednym z Archaniołów. Dziś jest święto Świętych Archaniołów, więc świętuję razem z Nim. Większość ludzi kojarzy 29 września ze świętem Michała Archanioła, a co najwyżej z trzema "chrześcijańskimi" archaniołami: Michałem, Rafałem i Gabrielem. Święto to należy kojarzyć z czasem przesilenia zimowego, czyli czasem zadumy i refleksji nad przemijającym czasem, nad nieuchronnością przemijania i samej śmierci. To w Archaniele Michale znajdujemy siły pozwalające pokonać smoka naszych niskich popędów aby przygotować się na zimę śmierci. Podobny wyraz ma pogańskie święto Mabon, co w pierwszym momencie bardzo mnie zaskoczyło, ale w sumie dlaczego miałoby być inaczej?
Jak wspomniałem wyżej imię mojego Anioła Stróża poznałem wykonując pewne ćwiczenie. Niestety po zakończeniu eksperymentu miałem trudność z przypomnieniem sobie dokładnego brzmienia tego imienia - trwało we mnie wyraźnie jego echo, ale ciężko było mi je przełożyć na codzienny język. Zacząłem wertować różne książki i Internet z nadzieją, że ktoś już wcześniej miał z Nim kontakt i zapisał jego imię.
Znalazłem jednak wiele bardzo podobnie brzmiących, ale różnie zapisanych, co mnie nieco rozczarowało, ale najbardziej jednak mnie zdziwiło, że wszystkie są imieniem jednego z Archaniołów, nie Anioła.
Odniosłem też wrażenie, że opisują jeden i ten sam byt duchowy, a najprawdopodobniej różnice biorą się z trudności wyrażenia tego imienia w ludzkiej mowie, co sam również odczułem.
Niewielka wątpliwość co do poprawnej identyfikacji tego imienia co prawda była, ale Archanioł wzywany tym Imieniem w modlitwach, reagował bardzo żywo i silnie, więc nie ma to już większego znaczenia. Oczywiście ulotność mistycznych doznań musi być nieustannie potwierdzana głęboką wiarą (przypomnę, że wiara to nie przekonanie!).
Poszukiwania mojego Anioła Stróża miały jeszcze tą dodatkową korzyść, że poznałem ideę anielskich energii i parę metod pracy z nimi. Nowoczesne systemy duchowe wyróżniają zasadniczo 7 archaniołów z jakimi człowiek może współpracować na ścieżce swojego rozwoju duchowego, a każdy z nich reprezentuje jakieś atrybuty:
Archanioły zasadniczo nie mają płci, ale mają polaryzację, którą można z dość dobrym przybliżeniem odnieść do płci. Wydaje się, że pracują i występują w parach i jeśli jedna z osób anielskich się z nami kontaktuje to druga reprezentuje energię, z jaką pracujemy. Ja bym powiedział, że Gabriel, Uriel i Jofiel to osobowości żeńskie, natomiast Michał, Rafał, Zadkiel i Chamuel to męskie, ale nie zawsze jest tak samo - druga osobowość w parze jest niejako uzupełnieniem (doskonałym uzupełnieniem!) tej pierwszej. Doświadczając w pełni tych istot wspaniale widać również, jak różnią się od siebie.
Większość osób pracujących z archaniołami zauważa jednak, że niektóre Archanioły są przyjazne a inne bardzo zimne i obojętne... Ważne jest to, że nigdy nie są wrogie - ale chłód relacji jest rzeczywisty. Aby to zmienić należy w jakiś sposób "aktywować" relację z archaniołem. To tak, jak w życiu - musi być chemia pomiędzy osobami aby się dogadywać.
Znam różne metody pracy z energiami archaniołów - niemniej dla mnie osobiście najlepsza i najpraktyczniejsza medytacja ma formę wierszyka-wyliczanki.
Przede mną Rafał,
za mną Gabriel,
po mojej prawej Michał,
po mojej lewej Uriel.Wokół mnie płonie białe światło
teraz, i na wieki...Przede mną Rafał,
za mną Gabriel,
po mojej prawej Michał,
po mojej lewej Uriel,
nade mną Jofiel,
pode mną Zadkiel,
pośrodku Chamuel.Chroniony w ukrytym Bycie,
pośrodku sześcioramiennej Gwiazdy,
w Ochronnej Kulibłyszczy i promieniuje
JAM JEST.
Jeśli ktoś chce się dowiedzieć kim są Archaniołowie - niech spróbuje z powyższym. To znacznie prostsze niż np. rytuał odpędzania pentagramu, który nie daje tak na prawdę duchowej więzi a jedynie pozwala korzystać z energii ochronnych...
Rudolf Steiner bardzo podkreślał znaczenie Archanioła Michała dla rozwoju ludzkości. W szczególności w jego "Czterech kosmicznych imaginacjach", odnoszących się do głównych świąt w roku, jest jedna o Michale. Święto Jesieni jest poświęcone właśnie Archaniołowi Michałowi i temu, co on reprezentuje. Medytacja Steinera to zupełnie inne podejście do energii archanielskich.
"Raz po raz napotyka się powtarzającą w tym samym brzmieniu następującą sentencję, która bardzo znaczącym pismem duchowym zapisana jest w świecie astralnym w dzisiejszych czasach:
O, człowiecze!
Na swój użytek je urabiasz.
Pozwalasz mu objawiać się w wielu ze swoich dzieł
ze względu na jego wartość jako tworzywa.
Ale zbawienie będzie dla ciebie dopiero wtedy,
Gdy objawi ci się
Potężna moc jego ducha""Cztery kosmiczne imaginacje"
Sentencja odnosi się do alchemicznego żelaza, które chroni nas przed Arymanem poprzez odwagę w naszych sercach.
Świętu Michaelowemu odpowiada pogańskie święto Mabon obchodzone w równonoc jesienną - jest to święto druidzkie. Tam również główną ideą jest oddanie się refleksji na temat życia i śmierci, równowadze światła i ciemności. Święto Mabon przepełnione jest wdzięcznością za plony i podsumowaniem własnych osiągnięć.
Mabon to syn walijskiej bogini Modron, choć nazwa święta została ustalona w latach 70. ubiegłego wieku. Rzymianie identyfikowali Mabona z bogiem Apollinem, który był bardzo wszechstronnym bóstwem: odpowiadał za piękno, światło, życie, śmierć muzykę, wróżby i wiele innych rzeczy, często ze sobą sprzecznych. Może dlatego Mabon jest świętem zgody i harmonii, bo godzi sprzeczność letniego rozkwitu i zimowe zamieranie?
]]>Przyczyny zejścia ze ścieżki duchowej są bardzo różne, ale nie chodzi mi tu o porzucenie swoich aspiracji, ani o chwilową przerwę w podróży spowodowaną tymczasowym czynnikiem. Chciałbym opisać tu wyłącznie te działania, które podjąłem pod wpływem ciekawości. Po prostu idąc szlakiem nagle dostrzegamy coś interesującego i postanawiamy poświęcić nieco czasu aby to sprawdzić i poznać, ale wiemy, gdzie nasz cel. W moim przypadku był to wpływ znajomych, którzy związali się z doktryną mocno odmienna od naszej kultury. Buddyzm jako religia nie interesował mnie nigdy, ale jako filozofia zawsze wydawał się mi fascynujący. Koncepcja człowieka, jako istoty zdobywającej doświadczenia gromadzone wokół Atmana (niejako ośrodka duszy) była bardzo ciekawa.
Przede wszystkim w buddyzmie spotkałem się z ideą oświecenia. To był bardzo konkretny cel do osiągnięcia w buddyzmie. Trudny, ale realny do osiągnięcia w jednym życiu.
Drążąc temat sprawy zaczęły się nieco komplikować. Oświecenie przestawało być głębokim zrozumieniem a stawało się jakimś zbawieniem. Dążenie do oświecenia rozumianego głównie jako wyzwolenie z koła wcieleń, nie będących niczym więcej niż jednym pasmem cierpień był dla mnie co najmniej dziwny. Chodzi o to, że idea reinkarnacji nie jest dla mnie zbyt przekonująca - nikt nigdy nie dostarczył na nią innego dowodu, niż subiektywne odczucie, że jest prawdziwą, a akurat dotyczy takiej materii, że po kilku tysiącach lat naszej spisanej historii nikt nie powinien mieć wątpliwości co do jej realizmu (gdyby jednak była prawdziwa). Po prostu próba statystyczna osób, które się rodzą i umierają jest za duża, aby opierać się na pojedynczych wzmiankach osób, które i tak akurat w to wierzą.
Druga sprawa, to Nirwana. Oświecenie rozumiałem zawsze jako bardzo głębokie zrozumienie. Buddyzm mocno w tym rozumieniu namieszał i wniósł koncepcję pustki - stanu w którym przestajemy myśleć, odczuwać (istnieć?), ale możemy zachować świadomość, a ja jakoś nie umiem oddzielić świadomości od bytu, który jej doświadcza. Świadomość rozumiem jako zdolność rozróżniania - jeśli jesteś czegoś świadom, to znaczy, że umiesz to porównać z czymś odmiennym. Nirwana jako stan negacji, niebytu, nie wydaje mi się oświeceniem.
Zupełnie inną kwestią jest to, że doświadczenie niebytu jest sprzeczne z samym sobą - "doświadczać" może może tylko "coś" (lub "ktoś"). Jeśli "coś" lub "ktoś" "doświadcza" (znajduje się w stanie doświadczania), to z definicji znaczy, że istnieje. Próba rozgryzienia tego rodzaju sprzeczności raczej do oświecenia nie prowadzi, choć kto tam wie...
Niemniej koleje losu sprowadziły mnie na ścieżki Karma Kagyu - jednej z linii buddyjskiego przekazu. Nie chcę tu opisywać samej istoty tej religii, a jedynie przedstawić moje wrażenia.
Po pierwsze buddyzm to niesamowicie elastyczna religia - potrafi łatwo asymilować się z innymi koncepcjami. Dało się to zauważyć zarówno na poziomie doktryny, jak i doświadczenia mistyczno-religijnego. Buddyzm tybetański przedstawiony nam (w Europie) jest dostosowany do naszych oczekiwań. Jest bardzo intelektualny (choć też uduchowiony) a cała mitologia religijna jest przedstawiona jako metafora rozwoju duchowego i różnych stanów, jakie można w związku z tym doświadczać. Gdy się nad tym zastanowiłem, to doszedłem do wniosku, że zupełnie inaczej wyglądało to dla wyznawców w Tybecie. Zapewne tamci wyznawcy wierzyli w te wszystkie boginie, bóstwa, demony, anioły i świętych tak samo, jak wierzą chrześcijanie. Niebo i piekło (a nawet czyściec) funkcjonują również. Tylko, że chrześcijańskim przywódcom brakuje tej odwagi, aby tak spojrzeć na te drugo-, czy trzeciorzędne aspekty swojej wiary, jak nauczyciele buddyjscy w Europie.
Dziś wiem, że ta elastyczność to cecha charakterystyczna dla całego buddyzmu - nie tylko tybetańskiego. Oryginalne nauki Buddy nie obejmowały np. reinkarnacji. Różnice pomiędzy buddyzmem w różnych krajach też są znaczne - dużo większe niż pomiędzy różnymi odgałęzieniami chrześcijaństwa. Po prostu buddyzm po dotarciu do danego kraju dostosowywał się do do miejscowej kultury zachowując swoje główne idee związane z duchowym rozwojem jednostki.
Nowłaśnie - kultura. Doświadczenie religijne mocno zależy od kultury, w jakiej jesteśmy osadzeni. Przekonałem się o tym na sobie gdy praktykując Phowa doświadczałem wizji związanych ze śmiercią - a dla mnie śmierć reprezentuje cmentarz z krzyżami. Więc ja widziałem wielkie pola krzyży. Wątpię aby tak przeżywali Phowa buddyści w Tybecie. Wizje bytów duchowych też były bardzo chrześcijańskie.
Być może dla innej osoby (np. bardziej podatnej na wpływy nowej religii) te doświadczenia wyglądałyby inaczej. Ale nawet gdyby tak było to i tak można byłoby uznać, że taka osoba zmieniła swoje osadzenie w kulturze i doświadcza tego, co dla niej jest bardziej zgodne ze środowiskiem kulturowym jaki zaakceptowała.
Po trzecie wreszcie - religia jako rytuał. W buddyzmie tybetańskim przeniesionym do Europy tożsamość religijna zachowana została jako rytuał. To nie doktryna, wyznanie wiary, jest podstawą identyfikacji religijnej, a ceremonia. Może wiąże się to z tym, że ta ceremonia jest w buddyzmie tybetańskim bardzo rozbudowana, ale jeśli przyjrzymy się bliżej własnemu podwórku to znajdziemy liczne potwierdzenia tego faktu.
Różnica pomiędzy różnymi odłamami chrześcijaństwa obecnie ulega zacieraniu na poziomie teologicznym a zaznacza się jedynie w warstwie rytualnej. To tam religia zachowuje swoją tożsamość.
Postrzeganie religii jako rytuału daje się dostrzec również obecnie przy postrzeganiu przez profanów Zakonu AMORC. Sam fakt, że są sprawowane jakieś rytuały, dla niektórych prymitywnych umysłów oznacza już tożsamość z religią.
Bycie buddystą czy chrześcijaninem może więc sprowadzić się do wyboru rytuałów, jakie chcemy praktykować, a w środku nic się w człowieku nie zmieni. Człowiek, który wybrał ścieżkę cnoty i prawości będzie takim niezależnie od religii, jaką manifestuje.
Człowiek, który przekłada religię nad innymi wartościami, nie osiągnie wartości duchowych niezależnie od rodzaju wyznawanej religii.
Buddyzm w Polsce nie jest jakoś szczególnie popularny. Ludzie, którzy go wybrali w większości przypadków zapewne uczynili to na drodze intelektualnego wyboru - uznali po prostu, że koncepcje tam proponowane są lepsze od tego, co ma im do zaproponowania ich własne środowisko.
Kontakt z buddyzmem uświadomił mi to wszystko. Praktykując medytacje i ceremonie buddyjskie nigdy nie poczułem się buddystą, ale zauważyłem, że odzierając religie z materialistycznej otoczki (rytuałów, doktryn i przekonań) docieramy do poziomów duchowych, wspólnych dla wszystkich ludzi.
]]>Z "Księgą Urantii" po raz pierwszy zetknąłem się dzięki kontaktom z grupą radiestetów-ezoteryków około 2010 roku. To właśnie znajomość "Księgi Urantii" była największym owocem duchowym tych kontaktów, choć była niejako efektem ubocznym. W tym czasie był już dostępny przekład na język polski autorstwa państwa Jaworskich, a dodatkowo ja miałem do dyspozycji wersję audiobooka przygotowaną przez jednego ze studentów KU i rozpowszechnianych pocztą pantoflową. Audiobook nie jest doskonały, gdyż lektorem jest syntezator mowy, który czyta surowy tekst KU, nieprzygotowany w żaden sposób do specyfiki syntezatora. Wszelkie wynikające z tego niedoskonałości będą dla mnie już na zawsze kojarzyły się z KU. Audiobook słuchałem przez kilka miesięcy w trakcie podróży samochodem do pracy, przez co moje studia nad KU posuwały się niezwykle dynamicznie. Mimo mojej otwartości i ogólnej fascynacji poznawaną treścią bardzo ciężko było mi zaakceptować najważniejsze jej idee, ale dziś jest ona podstawą mojej kosmogonii i przekonań na temat duchowości. KU nie zastąpiła ani mojego wychowania, ani różokrzyżowej doktryny (Czy w ogóle coś takiego istnieje???), którą wybrałem, ale doskonale je uzupełnia. A właściwie to należało by powiedzieć - wypełnia.
"Księga Urantii" dostępna jest w wielu miejscach w Internecie - w szczególności można się z nią zapoznać na stronach Fundacji Urantii. Podzielona jest na 4 części:
Z pewnością będę wracał do treści KU - teraz tylko napiszę, że warto ją poznać niezależnie od tego jakie ma się poglądy i jaką religię się wyznaje.
W KU wszystko jest wyjątkowe - nawet, a właściwie w szczególności, historia jej powstania.
Cała sprawa zaczyna się w roku 1920, gdy do dra William Sadlera (psychiatry), zgłosił się pacjent z zaburzeniami snu. Nie ma pewności kim była ta osoba (spekulowano nawet, że to był Edgar Cacey), ale najprawdopodobniej było to szwagier Sadlera, Wilfred Custer Kellogg, który przejawiał zaburzenia początkowo określone jako mediumiczne, gdyż "pacjent" był swego rodzaju "pośrednikiem" i otrzymywał "przekazy" od bytów określających się mianem istot duchowych.
Dr Sadler jednak wykluczył mediumiczny charakter sprawy, a ponieważ nie umiał jej wyjaśnić, bardzo mocno się w jej badanie zaangażował. Badania natury zjawiska nie doprowadziły do sensownego wyjaśnienia, ale dość szybko przekształciły się w studia nad treściami uzyskanych podczas badań przekazów.
Skracając opowieść - wokół osoby "pośrednika" powstała grupa osób, których dr Sedlar darzył zaufaniem. Grupa ta przygotowywała pytania na jakie otrzymywała odpowiedzi. Procedura zadawania pytań nie jest oficjalnie znana, ale prawdopodobnie wyglądała tak, że kartkę z pytaniami zamykano na noc w szufladzie biurka, a rano znajdowano tam tekst odpowiedzi.
"Zabawa" przerodziła się w rzetelną pracę nad uzyskaniem konkretnych objawień w dniu, gdy na kolejne pytanie uzyskano odpowiedź sugerującą, że marnowano czas, jak i posiadane możliwości. Od tamtej pory poruszano sprawy bardzo ważne - jeśli nie najważniejsze z punktu widzenia ludzkości.
I wszystkie te najważniejsze sprawy są w Księdze Urantii.
]]>Cnota (łac. virtus, gr. ἀρετή - arete) to pozytywna cecha moralna, uważana za najwyższe dobro. Cnoty budują ideał moralny człowieka, bądź też można powiedzieć, że są pewną cechą człowieka, dzięki której przestrzeganie zasad moralnych jest łatwe. Niemal każdy system etyczny zajmował się badaniem natury cech, które uznawał za cnoty. W chrześcijaństwie wyróżniono 7 cnót szczególnie istotnych. Zawierają one 4 cnoty antyczne - roztropność, umiarkowanie, męstwo, sprawiedliwość - oraz 3 cnoty boskie - wiarę nadzieję i miłość. Cnoty boskie stanowią kolejną "trójcę". Medytacja nad nimi okazała się dla mnie wyjątkowo owocna, gdyż każda z cnót zawiera pokłady znaczeniowe, których się nie spodziewałem i idee, które mocno przekraczają ponad to, co zazwyczaj rozumiemy pod tymi nazwami. To właśnie ta medytacja pokazała mi sens medytacji jako takiej. Zdaję sobie sprawę, że stoję na progu oceanu możliwości jakie się za nimi kryją i jestem daleki od wtajemniczenia w te idee, ale moje doświadczenie jakie już osiągnąłem w tym zakresie mówi, że warto iść dalej.
Wszystko zaczęło się od mojej dyskusji z dzieckiem:
- Tato, jak to jest z wiarą, no bo niby wierzę, że Bóg jest, ale w sumie to tak nie do końca...
- Co to znaczy, że "wierzysz, ale nie do końca"? - spodziewałem się tu odpowiedzi, w stylu, że jak ktoś się pyta, czy wierzysz, to odpowiadasz tak, ale w gruncie rzeczy to oszukujesz, aby mieć święty spokój. Ale tu drobne zaskoczenie...
- No niby wierzę, ale tak na prawdę to nie wiem, czy On jest, czy też Go niema. I jakie ma to znaczenie, że wierzymy w Boga.
Sprawa więc nie była prosta, bo w sumie dla mnie Bóg jest poza TAK/NIE, poza dualnością, ja sam wierzę, że On jest, ale też równocześnie Go nie ma. Równie dobrze mógłbym powiedzieć, że jednocześnie ani Go nie ma, ani, że Jest. Niestety takie przedstawienie sprawy nie zostałoby zrozumiane, a raczej zostałoby odebrane, jako ucieczka od odpowiedzi.
- Hm... To, że w coś wierzysz, to coś innego niż wiesz. Tylko, gdy nie jesteś czegoś pewna, to możesz w to wierzyć.
- Ale jak można wierzyć w coś, czego nie można potwierdzić? To bez sensu.
- Wiara, to Twój wybór - sama decydujesz, czy w daną rzecz wierzysz, czy też nie. To dzięki wierze możemy osiągać rzeczy, co do jakich nie ma pewności.
- Jak to?
- Np. klasówka. Nie wiesz, czy dostaniesz dobrą ocenę. Ale możesz ją dostać tylko wtedy, gdy uwierzysz, że to możliwe.
- O... Gdyby to było takie łatwe...
- Łatwe nie jest, ale jest konieczne.
- To co, jak uwierzę, to od razu mam 6?
- Oczywiście, że nie. Ale dzięki temu, że uwierzysz dużo łatwiej się uczyć. Jak wierzysz, że możesz dostać 6 to wystarczy tylko znaleźć wszystkie informacje, zapamiętać je i można śmiało iść na klasówkę po 6. Co prawda tu nie wszystko zależy tylko od Ciebie. Może nie znajdziesz wszystkich informacji, może nauczyciel oceni cię nieco gorzej. Ale i tak najpierw musisz sama uwierzyć i zrobić wszystko aby się to spełniło - i wtedy "6" będzie prawdziwa.
- A jak to ma się do Boga?
- Dokładnie tak samo. Najpierw musisz w niego uwierzyć. Potem zrobić wszystko aby Go odnaleźć. A reszta należy do Niego. To On musi zdecydować, czy chce abyś do Niego dotarła. Ale najpierw Ty musisz uwierzyć.
- Hmmm... No tak... Jak uwierzę i zrobię wszystko co mogę, to potem zostanę oceniona i wtedy już nie ode mnie zależy, czy dostanę "6". Ale wiesz tato - "4+" to też bardzo dobra ocena...
Kiedyś spytano Jiddu Krishnamurti:
"Czy wierzysz w Boga?"
Odpowiedział:
"Nie. Nie wierzę. Ja wiem."
Pierwszą rzeczą jaką spotykamy się przy okazji problemu wiary są wątpliwości. Wiara jest możliwa tylko tam, gdzie są wątpliwości. Gdyby ich nie było - nie byłoby wolnej woli, nie byłoby wysiłku. Byłaby jedynie wiedza.
To zrównuje szanse. Dzięki wierze wszyscy mamy jednakowe możliwości aby dotrzeć do Boga. I odrzuca automatyzm.
Moja dyskusja oraz moja argumentacja była dla mnie samego zaskoczeniem. Potem wielokrotnie do tego wracałem i już niewiele do tego mogłem dołożyć, choć konsekwencje tego, że wiara jest funkcją woli, że akt wiary jest aktem wolnej woli, są dość rozległe.
Po pierwsze - wybór. To, czy wierzymy, czy też nie, zależy od naszej decyzji. Jeśli nasza decyzja jest silna, to konsekwencje tego wyboru mogą stać się fundamentem naszego życia. no bo jeśli podjęliśmy decyzję, że "Bóg JEST", to czy może być coś ważniejszego w życiu niż dotarcie do Niego?
Z drugiej strony - podobno nikt bez łaski bożej nie może powiedzieć "ja wierzę". Czyli nasz wybór na "TAK" i wyruszenie na poszukiwania były efektem łaski. To nieco zaskakujące, ale jak zestawimy to z prawdą duchową, która mówi:
Gdy człowiek wyrusza na poszukiwanie Boga, oznacza to, że Bóg już go odnalazł
to odkrywamy jej potwierdzenie.
Oczywiście nasz wybór jest wolny - nie musimy wierzyć. Czasem jest łatwiej odrzucić taki wybór i się nie wysilać. Co wtedy? No - niestety, nie będzie "6".
Zawsze wspominając "Myśli" Pascal-a jego założenie rajskiego życia przyjmowałem jako formę handlu. Ja będę dobrze postępował (zgodnie z zasadami wiary - mojego wyboru) a na koniec dostanę nagrodę, lub po prostu umrę ze spokojnym sumieniem.
Takie ujęcie tematu mocno umniejszało w moich oczach postawę osoby wierzącej. Sytuacja się w moich oczach diametralnie zmieniła, gdy zaakceptowałem fakt, że mój akt wiary jest jedynie aktem akceptacji Bożej Łaski. Teraz to nie jest handel, ale pozytywna odpowiedź na zaproszenie od Boga. To nie my mówimy - no dobra, będę wierzył, ale za to chcę życia wiecznego. To Bóg mówi - mam dla Ciebie dar i aby go dostać, musisz uwierzyć.
Zakończenie mojej rozmowy z dzieckiem - bardzo anegdotyczne w gruncie rzeczy - upuściło dużo patosu z całej historii. Ale też dało mi do myślenia.
Ja zawsze taką minimalistyczną postawę odbierałem jako przejaw małej wiary. Jednak gdy wiarę zestawimy z naszą wolą, to nieuchronnie przychodzą na myśl sytuacje w których jesteśmy po prostu słabi, zmęczeni i zniechęceni.
To jest nasz upadek.
Należy jednak pamiętać, że skoro wiara jest związana z naszą wolą to obowiązują tu analogiczne zasady, jak przy korzystaniu z woli.
Wola się wyczerpuje, gdy zbyt intensywnie z niej korzystamy.
Czyli jest możliwa sytuacja, że zabraknie nam wiary w najważniejszym momencie. Czy to oznacza, że nie dostaniemy nic?
Głęboko wierzę, że będziemy mieli dużo czasu aby się poprawić.
Oczywiście, jeśli sami nie zrezygnujemy. Co do tego bez wątpienia mamy prawo.
]]>O Trójcy Świętej w zasadzie nie ma wzmianek w Starym i Nowym Testamencie. Jedynym sensownym odnośnikiem do Niej są słowa Jezusa Chrystusa tuż przed Wniebowstąpieniem:
„Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”
(Mt 28:19 BT)
Ale raczej nie należy tego traktować jak definicję Trójcy Świętej - zostały wyliczone Trzy Osoby, ale z tego zdania ciężko cokolwiek wywnioskować, a już na pewno nie da się wywieść tezy, że to Trzy Osoby Jednego Boga. Niemniej w Nowym Testamencie jest sporo wzmianek o Synu Bożym i Duchu Świętym jako Osobach Boskich.
Pierwsze wzmianki o Trójcy Świętej pojawiają się na początku III w. aby pod koniec IV w. stać się dogmatem. Na problem "ewangeliczny" (niemożność wskazania fundamentów tego dogmatu w Nowym Testamencie, czy też naukach Mistrza z Nazaretu), nakładają się spore zawirowania polityczne związane z jego ogłoszeniem. Sama koncepcja Trójcy Świętej, jako filozoficzna idea, wywodzona jest z koncepcji filozofów greckich (głównie Platona) oraz z triad bóstw Babilonu i Egiptu.
Zastanawiając się nad Trójcą Świętą mam w pamięci początek Upaniszad:
Na początku, kiedy On zbadał już wszystko i samego siebie, poznał, że jest sam.
I poczuł strach.Odtąd zawsze czujemy strach, gdy zostajemy sami.
Ale Wielka Istota pomyślała: "Skoro jestem sam, to czegóż miałbym się lękać?".
Zaprawdę - nie było się czego bać, bowiem tylko gdy jest drugi, pierwszy może być przestraszony.
Obrazuje ten fragment moment, w którym Bóg uzyskuje świadomość Siebie i Swojej wyjątkowej sytuacji. To poetyckie wyobrażenie czegoś, co umyka naszemu pojmowaniu, bo nawet użyte przeze mnie słowo "moment" odnosi się przecież do sekwencyjnej sfery czasu, gdy mamy jakąś chronologię, a przecież dany opis odnosi się do stanu sprzed powstania czasu. Ale gdyby zawiesić istotę tego problemu, to zapewne ten "moment" był tuż po tym jak On pomyślał "JA JESTEM".
Fragment ten z naszej perspektywy może wydawać się opisem kogoś bardzo samotnego. To tak, jakbyśmy znaleźli się w jakiejś totalnej głuszy. Albo na środku oceanu czy też pustyni. Sami. W istocie jest to przerażające.
Jeśli istniała jakakolwiek przyczyna powstania czegokolwiek a w szczególności kolejnych Boskich Osób, to chyba mogłaby to być samotność Pierwszej Istoty. Tak uważam, choć zaznaczam raz jeszcze, że słowo "przyczyna" odnosi się do sekwencji zdarzeń, a nic takiego miejsca nie miało - czas nie istniał.
Czy to wtedy zaczął się...?
Stworzenie było czymś niewyobrażalnym - i trwa do dziś. Gdzieś pomiędzy "JA JESTEM" a "FIAT LUX" pojawia się na arenie Syn Boży. Bóg w pełnej krasie. Bez ubytków. W pełni Swych atrybutów. Tak samo Boski, Osobowy, Stwórczy, jak "JESTEM". Taki sam. A jednak ktoś inny.
Tu też mam problem podobny do tego z czasem: jak to się stało?
To jest oczywiście poza zasłoną poznania, ale jeśli mamy na ten temat gdybać, to możliwe, że Bóg chciał pogadać z kimś, jak równy z równym. Też mam czasem ten problem, więc go doskonale rozumiem. I Stało Się.
Unikam tu celowo słów "stworzył", "powołał", czy jakichkolwiek im podobnych. Z wielu powodów. Jednym z nich jest problem Absolutu. W Absolucie wszystko jest możliwe. Istnieją w nim wszelkie możliwe i niemożliwe do przejawienia rzeczywistości. Wydaje się logicznym, że w takim Absolucie mógł się zjawić "JESTEM". Ale to byłoby równoznaczne ze stwierdzeniem, że Bóg został stworzony przez Absolut. To by oznaczało, że Absolut jest Bogiem, który Stworzył samego siebie. Trochę takie masło maślane. Jednocześnie można śmiało powiedzieć, że Absolut JEST przejawieniem Boga takim samym jak Ojciec.
Mamy więc przejawienie się Absolutu i przejawienie się Ojca, choć możliwe, że chodzi tylko o to, że JESTEM uświadomił sobie swój potencjał (Absolutny potencjał) i swoją osobę (Samoświadomość).
Ale idąc dalej tym tropem, to jedyna różnica przy przejawieniu się Syna Bożego w stosunku do przejawienia się Boga Ojca jest taka, że Bóg Ojciec przejawił się, gdy był jeszcze nieświadomy, a Syn Boży przejawił się przy świadomym Ojcu. Tak więc zdanie "Syn Boży pochodzi od Ojca" ma sens.
Teraz mam wielką ochotę zapytać:
Wydaje mi się, że Boskim świecie nie ma niczego nadmiarowego. Nie ma dwóch jednakowych ludzi. Ba - nie ma nawet dwóch identycznych płatków śniegu. (Swoją drogą, to akurat powinno być ograniczone...)
Bóg podobno robi zawsze w najbardziej optymalny sposób, więc jeśli coś się w przyrodzie powtarza, to nie dlatego, że są jakieś ograniczenia, ale po prostu nie ma sensu robić danej rzeczy inaczej. Więc jeśli Syn Boży przejawił się przy świadomej obecności Ojca to każdy kolejny byłby identyczny, gdyż każdy musiałby być pełny w swej boskości. A nie ma chyba powodu aby Synów Bożych było na pęczki.
Jednak można tą sprawę przedstawić podobnie jak z Ojcem i Absolutem. Syn Boży przejawił przy świadomości Ojca, ale nie przy swojej. Gdyby więc miał przejawić się kolejny Syn Boży przy świadomości Ojca i Syna to nie byłby w założeniu taki sam jak Syn. I nie byłby już Drugą Osobą, tylko Trzecią Osobą.
Ale czy tak się w sumie nie stało? To przecież definicja Ducha Świętego: pochodzi od Ojca i Syna.
No dobra. Ale to w takim razie dlaczego nie ma Czwartego, Piątego itd???
Hm... Bo choć to już nie byłyby te same Osoby, to jednak powtórzony zostałby ten sam schemat - a to najwyraźniej byłoby już nudne nawet dla Boga...
A zresztą - kto to wie?
Mały głos krytyki - uważam się za chrześcijanina. Bycie katolikiem ma dla mnie ogromną wartość jako miejsce z jakiego wyszedłem, część mojej spuścizny, ale już dawno katolicyzm nie determinuje moich działań. Nie chcę jednak aby to, co piszę odbierać jako odnoszący się wyłącznie do KK, choć piszę to w konkretnym kontekście moich doświadczeń, to zapewne dotyczy to w jakimś stopniu każdego z kościołów - i zapewne nie tylko chrześcijańskich.
Dotyczy to rozważań podobnych do powyższych. Wewnątrz KK takie rozważania są niedopuszczalne. Wielokrotnie spotykałem się z ostracyzmem i niechęcią z tego powodu. Próby poruszenia takich tematów powodują, że jestem postrzegany jako osoba niepewna, podejrzana a na pewno niebezpieczna. Może moje wywody nie są doskonałe, ale czyżby nie wolno było myśleć o Bogu?
Podobno podstawowym zadaniem religii jest głoszenie Prawdy o Bogu. W chrześcijaństwie jest to głoszenie Dobrej Nowiny, że Bóg Jest, jest naszym Ojcem i nas kocha. Skoro tak, to to święte zadanie powinno jeszcze silniej odnosić się do Kościoła jako instytucji o funkcji nauczycielskiej. Nie wiem, ilu z czytelników ma możliwość zweryfikowania tego, co tu teraz piszę, ale kapłani nie mówią za wiele o Bogu. Jak często słyszycie, aby kapłani mówili o Bogu?
OK - w KK jest dużo o Jezusie Chrystusie, jako człowieku. Jego naukach, życiu, śmierci i Zmartwychwstaniu. Ale ile razy w swoim życiu słyszeliście, aby księża mówili o jednej z Boskich Osób albo o Trójcy Świętej jako takiej?
Kiedyś się nad tym zastanawiałem i wyszło, że pamiętam (z całego mojego życia):
Aby być rzetelnym dodam, że z czasów szkolnej katechezy zapamiętałem księdza katechetę, który metodycznie, krok po kroku, przedstawiał wszystkie koncepcje Boga, Jego definiowanie przez różne religie i wyjaśniał różnice w relacji do wiary katolickiej. Ale to było dawno i już nie prawda. Moje dzieci uczy katechetka, która straszy piekłem i opowiada o stworzeniu świata w 6 dni.
"Tata, jak to możliwe, że Pan Bóg stworzył świat w 6 dni, w tym i człowiek, skoro dinozaury żyły 60 mln. lat przed człowiekiem?"
Jakie mogą być tego przyczyny? Strach i niewiedza. Żeby o czymś rozmawiać, to trzeba o tym czymś co nieco wiedzieć.
Tak więc sam staram się wypełnić tę lukę w KK, zgodnie z najważniejszym zaleceniem samego KK, w tym, czego mi najbardziej w nim brakuje - wiedzy o Bogu. Zapewne w moim rozumowaniu i poznaniu Boga są błędy, ale nie będzie przemilczenia rzeczy najważniejszych.
Tak więc drogi czytelniku, nie traktuj tego jako prawdy objawionej - o ile nie napiszę, że to takowa;-).
]]>O ile czułem się różokrzyżowcem to na początku znaczyło to dla mnie jedynie poczucie nieokreślonego celu. Najważniejszą kwestią było jego odkrycie, ale to okazało się prostą sprawą. Czytając Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK) znalazłem taką informację:
Bóg stworzył człowieka, aby ten Go znał, czcił i kochał.
// Katechizm Kościoła Katolickiego
Było to dla mnie o tyle zaskakujące, że wydawało mi się zbyt proste aby być prawdziwym celem istnienia. Niemniej jednak, gdy zacząłem się nad tym zastanawiać nie umiałem nawet powiedzieć czym jest czczenie Boga, nie wspominając już o znaczeniu miłości. Sposobów czczenia Boga szukam do dziś, a z miłością Boga to problem mają nawet największe umysły i autorytety ludzkości. Św. Teresa z Avilli naucza nawet, że niepodobna jest człowiekowi zrozumieć czym jest miłość do Boga, więc jedyne co możemy zrobić to tylko starać się Go kochać, a na co dzień skupiać się na miłości do innych ludzi.
No ale pierwszy cel wydawał się jasny: poznać Boga.
"Poznać myśli Boga - reszta to szczegóły"
// Albert Einstein
Chcąc gdzieś dotrzeć musimy myśleć o wyborze drogi, jaką chcemy podążać. Wśród wszystkich ciekawych rzeczy jakie dane mi było poznać była jedna idea pociągająca mnie bardziej niż inne: Różo-Krzyż. Informacje o Różo-Krzyżu były w minionych czasach skąpe, ale jednocześnie niesłychanie zróżnicowane. Zgłębiając temat dowiedziałem się, że Różokrzyżowcy to:
Niewiele wiedziałem o tych dziedzinach, ale ciężko było mi sobie wyobrazić, że jeden ruch jest w stanie pomieścić tak różne kierunki. Nieuchronnym wnioskiem było stwierdzenie, że jedyną rzeczą, jaka mogła to wszystko połączyć w jakąkolwiek całość byłby wspólny cel. Rozumiałem, że te dziedziny (jak i jeszcze kilka innych), to jedynie ścieżki, jakie mogły mnie zaprowadzić - najpierw do odkrycia tego celu, a potem do jego samego.
Ścieżka mistyczna wydała mi się najprostsza i najodpowiedniejsza dla poznawania Boga. Niestety nie miałem kontaktu z kimś, kto mógłby mnie tą ścieżką poprowadzić, ale uznałem, że chodzi o mistycyzm jako taki a Kościół Katolicki miał w swej historii całe rzesze mistyków, którzy zostali świętymi (czyli chyba dotarli do celu) z racji tego co i jak przeżywali w świecie wewnętrznym. Wystarczyło więc tylko żyć wg ich wskazań. Związałem się z ruchami neokatechumenatu i charyzmatycznymi. Niestety chęci a możliwości to dwie różne sprawy. Próby modlitwy i medytacji nie wywoływały ekstatycznych stanów opisywanych przez świętych, ale widziałem, że inni jakieś efekty mieli. Jednocześnie nie do końca umiałem się odnaleźć w tym środowisku. Brak oznak jakiegokolwiek powodzenia w praktyce i niezrozumienie wywoływały poczucie pustki, a w konsekwencji stres i depresję. A przede wszystkim zniechęcenie.
Postanowiłem poszukać nauczycieli poza KK. Pierwszą możliwością był Buddyzm - buddyści przecież nic innego nie robią jak tylko oddają się medytacji aby osiągnąć swój cel: Nirwanę, więc pewnie są skuteczniejsi. Tak się składało, że moja bliska przyjaciółka była związana z buddyzmem tybetańskim linii Karma Kagyu. Trafiłem z nią do Kuchar na kurs Phowa - jogi świadomego umierania, jednej z 6 (lub 4 jak chcą niektórzy) jog Naropy.
To był czas prawdziwie mistycznych doświadczeń i przeżyć, z fizycznym potwierdzeniem skuteczności praktyki w postaci otworu w głowie, przez który wypływała limfa. Mistyczne wizje związane ze śmiercią były potwierdzeniem realności moich dążeń, a w ogólnym ujęciu sensowności takich praktyk. Warto tu podkreślić, że wizje jakie miałem miały charakter wybitnie chrześcijański, więc odzwierciedlały kulturę w jakiej wyrosłem.
Zdałem sobie sprawę z następujących rzeczy:
Od tamtej pory, zachowując cały czas szacunek dla tradycji Wschodu koncentrowałem się na ścieżkach duchowych Zachodu.
Jednym z elementów całego kursu było ślubowanie Bodhisattwy:
Sama prawdziwa przysięga wygląda nieco inaczej - bodhisattwa przysięga powstrzymać się od ostatecznego oświecenia. Sprawa ta przez wiele lat nie dawała mi spokoju. Jaki sens ma taka przysięga, skoro nadrzędnym celem buddyzmu jest dążenie do wyzwolenia się poprzez oświecenie właśnie? No i kim jest Bodhisattwa?
Uświadomienie sobie, że złożyłem tą przysięgę wywołało u mnie spory dysonans - chcąc osiągnąć oświecenie i Nirwanę (cel wędrówki wg buddyzmu) najpierw się go wyrzekłem...
Z biegiem czasu odkryłem jednak podobne "kwiatki" na naszym podwórku:
"Nie wejdę do Nieba dopóki przez jego bramę nie przeprowadzę ostatniego swego duchowego dziecka"
// Ojciec Pio
W sumie to oświadczenie jest właśnie przysięgą Bodhisattwy, a bardzo podobnie szkicuje problem Rudolf Steiner. Tożsamość stwierdzeń Ojca Pio i przysięgi Bodhisattwy dała mi wiele do myślenia i choć "oficjalne" wyjaśnienie buddyzmu mówiły, że rezygnacja z własnego oświecenia ma charakter dydaktyczny i symboliczny, obrazując wagę altruistycznej motywacji ponad własne osiągnięcia (Wikipedia), to nie uciszyły wątpliwości. Pozwoliły jednak na akceptację zaistniałej sytuacji.
Moje drogi z buddyzmem dawno się rozeszły, ale przez te lata pozostałem wierny przysiędze bodhisattwy: nie osiągnąłem wyzwolenia. A do kwestii ślubowania bodhisattwy, czy też raczej przysięgi Mistrza, będę na pewno wracał.
]]>
To, że niektórzy z nas wstępują na ścieżkę poszukiwań i rozwoju pod wpływem konkretnych osób, zdarzeń lub przeżyć to oczywistość. Gdy spotykamy się z rzeczywistością, która nas porusza, może ona nas zmienić i ukształtować od nowa nadając naszym poczynaniom inny sens. Przestajemy wtedy zwracać uwagę na rzeczy przyziemne a kierujemy ją na te, które uznajemy za większe, ważniejsze - cokolwiek by to nie miało znaczyć. Szukamy wtedy Boga, oddajemy swoje życie na służbę innym lub po prostu staramy się jak najlepiej spędzić ten czas, który został nam dany tu na ziemi.
Jednak często jest tak, że nasze aspiracje nie mają konkretnych źródeł i przyczyn - po prostu tacy się urodziliśmy, lub ukształtowały nas czynniki tak subtelne, że nie sposób ich jasno wskazać. Tak właśnie to widzę, gdy staram się odnaleźć te najgłębsze i najdalej wstecz sięgające momenty, które zdecydowały o moich wyborach. Jeśli była jakaś konkretna przyczyna, że jestem taki, jaki jestem, to ginie ona w czeluściach mej pamięci. Jedyne co mogę z pewnością powiedzieć to to, że zawsze niezwykle emocjonalnie i silnie czułem wewnętrzną tęsknotę za czymś/kimś, co zawsze nazywałem Bogiem.
Urodziłem się w Polskiej, katolickiej rodzinie - bardzo typowej, może za wyjątkiem nieco większego niż przeciętny poziomu religijności i szacunku dla nauki. Te dwie rzeczy, skądinąd bardzo korzystnie na mnie wpływające, nadały mi poczucie, że należy w życiu starać się jak najbardziej rozwinąć. I z pewnością to one wskazały mi ścieżkę, która nieoświeconym umysłom może się wydać zaprzeczeniem źródeł, z jakich wyrosłem.
Tak jak już napisałem powyżej wychowany zostałem w duchu religijności chrześcijańskiej. Poczucie wyjątkowości własnej religii i własnego szczęścia, że miałem ten przywilej od urodzenia być katolikiem towarzyszyły mi od dziecka. Niby nigdy nikt nie powiedział wprost, ale było to jakieś takie oczywiste dla mnie, że inni się mylą a ostateczna prawda przynależała do nas - katolików. Oczywiście urodzonych w Polsce, ale to przecież tak jasne, że nawet nie trzeba o tym wspominać. Wydaje mi się, że to poczucie towarzyszy wielu.
Z upływem czasu i poznawaniem świata coraz bardziej docierało do mnie, że w każdym miejscu i w każdym zakątku świata ludzie myślą z gruntu tak samo: moja wiara i moja ojczyzna są najlepsze i najwłaściwsze. Stało się dla mnie jasne, choć niewyrażone, że ta właśnie myśl jest jedną z ważniejszych przyczyn konfliktów na świecie.
Dziś powiedziałbym, że ta myśl to tylko swoisty narkotyk dla prostych mas ludzkich, dzięki której można nimi sterować. Chciałbym to bardzo jasno podkreślić - to nie religia, czy patriotyzm są przyczyną nieszczęść, ale myśl, że moja religia i moja Ojczyzna są czymś lepszym od reszty.
Tak więc edukacja sprawiła, że mój świat wypełnił się różnorodnością. Była ona fascynująca, ale nie rozumiałem jej istoty. Zrozumienie, że pod wieloma względami jesteśmy jednakowi niezależnie od miejsca zamieszkania zasiało wątpliwość co do słuszności mojej religii. Mój umysł wypełnili Bogowie i Bóstwa z całego świata. Widać było dość jasno, że wierzenia ludzi ewoluowały w czasie i przestrzeni, choć pewne rzeczy pozostawały niezmienne. Coś to wszystko musiało łączyć.
Oświecenie przyszło niczym do Archimedesa nagle i w niespodziewanym miejscu. Kiedyś przerzucałem książki na półce i znalazłem Katechizm Kościoła Katolickiego. Jakoś tak bezwiednie usiadłem na podłodze i zacząłem kartkować. Jako pierwsze przeczytałem zdanie:
Jest jeden Bóg.
Nigdy więcej nie miałem wątpliwości.
]]>