Karma Yonten Gyamtso


Ocean Właściwości Buddy

Buddyzm tybetański.

Podróż duchowa zazwyczaj nie wiedzie prostą ścieżką. Idziemy co prawda w konkretnym kierunku, ale przecież na całej trasie dostrzegamy wielkie piękno - dla niego często decydujemy się na wolniejszą podróż. Taką przygodą był dla mnie buddyzm tybetański Karma Kagyu, którym zainteresowałem się w czasach, gdy już wiedziałem, czego tak na prawdę szukam...

Przyczyny zejścia ze ścieżki duchowej są bardzo różne,  ale nie chodzi mi tu o porzucenie swoich aspiracji,  ani o chwilową przerwę w podróży spowodowaną tymczasowym czynnikiem. Chciałbym opisać tu wyłącznie te działania,  które podjąłem pod wpływem ciekawości. Po prostu idąc szlakiem nagle dostrzegamy coś interesującego i postanawiamy poświęcić nieco czasu aby to sprawdzić i poznać, ale wiemy,  gdzie nasz cel. W moim przypadku był to wpływ znajomych, którzy związali się z doktryną mocno odmienna od naszej kultury. Buddyzm jako religia nie interesował mnie nigdy,  ale jako filozofia zawsze wydawał się mi fascynujący. Koncepcja człowieka, jako istoty zdobywającej doświadczenia gromadzone wokół Atmana (niejako ośrodka duszy) była bardzo ciekawa.

Oświecenie, reinkarnacja, Nirwana.

Przede wszystkim w buddyzmie spotkałem się z ideą oświecenia. To był bardzo konkretny cel do osiągnięcia w buddyzmie. Trudny, ale realny do osiągnięcia w jednym życiu.

Drążąc temat sprawy zaczęły się nieco komplikować. Oświecenie przestawało być głębokim zrozumieniem a stawało się jakimś zbawieniem. Dążenie do oświecenia rozumianego głównie jako wyzwolenie z koła wcieleń, nie będących niczym więcej niż jednym pasmem cierpień był dla mnie co najmniej dziwny. Chodzi o to, że idea reinkarnacji nie jest dla mnie zbyt przekonująca - nikt nigdy nie dostarczył na nią innego dowodu, niż subiektywne odczucie, że jest prawdziwą, a akurat dotyczy takiej materii,  że po kilku tysiącach lat naszej spisanej historii nikt nie powinien mieć wątpliwości co do jej realizmu (gdyby jednak była prawdziwa). Po prostu próba statystyczna osób, które się rodzą i umierają jest za duża, aby opierać się na pojedynczych wzmiankach osób,  które i tak akurat w to wierzą.

Druga sprawa, to Nirwana. Oświecenie rozumiałem zawsze jako bardzo głębokie zrozumienie. Buddyzm mocno w tym rozumieniu namieszał i wniósł koncepcję pustki - stanu w którym przestajemy myśleć, odczuwać (istnieć?), ale możemy zachować świadomość, a ja jakoś nie umiem oddzielić świadomości od bytu, który jej doświadcza. Świadomość rozumiem jako zdolność rozróżniania - jeśli jesteś czegoś świadom, to znaczy, że umiesz to porównać z czymś odmiennym. Nirwana jako stan negacji, niebytu, nie wydaje mi się oświeceniem.

Zupełnie inną kwestią jest to, że doświadczenie niebytu jest sprzeczne z samym sobą - "doświadczać" może może tylko "coś" (lub "ktoś"). Jeśli "coś" lub "ktoś" "doświadcza" (znajduje się w stanie doświadczania), to z definicji znaczy, że istnieje. Próba rozgryzienia tego rodzaju sprzeczności raczej do oświecenia nie prowadzi, choć kto tam wie...

Niemniej koleje losu sprowadziły mnie na ścieżki Karma Kagyu - jednej z linii buddyjskiego przekazu. Nie chcę tu opisywać samej istoty tej religii, a jedynie przedstawić moje wrażenia.

Elastyczność buddyzmu

Po pierwsze buddyzm to niesamowicie elastyczna religia - potrafi łatwo asymilować się z innymi koncepcjami. Dało się to zauważyć zarówno na poziomie doktryny, jak i doświadczenia mistyczno-religijnego. Buddyzm tybetański przedstawiony nam (w Europie) jest dostosowany do naszych oczekiwań. Jest bardzo intelektualny (choć też uduchowiony) a cała mitologia religijna jest przedstawiona jako metafora rozwoju duchowego i różnych stanów, jakie można w związku z tym doświadczać. Gdy się nad tym zastanowiłem, to doszedłem do wniosku, że zupełnie inaczej wyglądało to dla wyznawców w Tybecie. Zapewne tamci wyznawcy wierzyli w te wszystkie boginie, bóstwa, demony, anioły i świętych tak samo, jak wierzą chrześcijanie. Niebo i piekło (a nawet czyściec) funkcjonują również. Tylko, że chrześcijańskim przywódcom brakuje tej odwagi, aby tak spojrzeć na te drugo-, czy trzeciorzędne aspekty swojej wiary, jak nauczyciele buddyjscy w Europie.

Dziś wiem, że ta elastyczność to cecha charakterystyczna dla całego buddyzmu - nie tylko tybetańskiego. Oryginalne nauki Buddy nie obejmowały np. reinkarnacji. Różnice pomiędzy buddyzmem w różnych krajach też są znaczne - dużo większe niż pomiędzy różnymi odgałęzieniami chrześcijaństwa. Po prostu buddyzm po dotarciu do danego kraju dostosowywał się do do miejscowej kultury zachowując swoje główne idee związane z duchowym rozwojem jednostki.

Doświadczenie religijne a kultura

Nowłaśnie - kultura. Doświadczenie religijne mocno zależy od kultury, w jakiej jesteśmy osadzeni. Przekonałem się o tym na sobie gdy praktykując Phowa doświadczałem wizji związanych ze śmiercią - a dla mnie śmierć reprezentuje cmentarz z krzyżami. Więc ja widziałem wielkie pola krzyży. Wątpię aby tak przeżywali Phowa buddyści w Tybecie. Wizje bytów duchowych też były bardzo chrześcijańskie.

Być może dla innej osoby (np. bardziej podatnej na wpływy nowej religii) te doświadczenia wyglądałyby inaczej. Ale nawet gdyby tak było to i tak można byłoby uznać, że taka osoba zmieniła swoje osadzenie w kulturze i doświadcza tego, co dla niej jest bardziej zgodne ze środowiskiem kulturowym jaki zaakceptowała.

Religia jako rytuał

Po trzecie wreszcie - religia jako rytuał. W buddyzmie tybetańskim przeniesionym do Europy tożsamość religijna zachowana została jako rytuał. To nie doktryna, wyznanie wiary, jest podstawą identyfikacji religijnej, a ceremonia. Może wiąże się to z tym, że ta ceremonia jest w buddyzmie tybetańskim bardzo rozbudowana, ale jeśli przyjrzymy się bliżej własnemu podwórku to znajdziemy liczne potwierdzenia tego faktu.

Różnica pomiędzy różnymi odłamami chrześcijaństwa obecnie ulega zacieraniu na poziomie teologicznym a zaznacza się jedynie w warstwie rytualnej. To tam religia zachowuje swoją tożsamość.

Postrzeganie religii jako rytuału daje się dostrzec również obecnie przy postrzeganiu przez profanów Zakonu AMORC. Sam fakt, że są sprawowane jakieś rytuały, dla niektórych prymitywnych umysłów oznacza już tożsamość z religią

Post scriptum...

Bycie buddystą czy chrześcijaninem może więc sprowadzić się do wyboru rytuałów, jakie chcemy praktykować, a w środku nic się w człowieku nie zmieni. Człowiek, który wybrał ścieżkę cnoty i prawości będzie takim niezależnie od religii, jaką manifestuje.

Człowiek, który przekłada religię nad innymi wartościami, nie osiągnie wartości duchowych niezależnie od rodzaju wyznawanej religii.

Buddyzm w Polsce nie jest jakoś szczególnie popularny. Ludzie, którzy go wybrali w większości przypadków zapewne uczynili to na drodze intelektualnego wyboru - uznali po prostu, że koncepcje tam proponowane są lepsze od tego, co ma im do zaproponowania ich własne środowisko. 

Kontakt z buddyzmem uświadomił mi to wszystko. Praktykując medytacje i ceremonie buddyjskie nigdy nie poczułem się buddystą, ale zauważyłem, że odzierając religie z materialistycznej otoczki (rytuałów, doktryn i przekonań) docieramy do poziomów duchowych, wspólnych dla wszystkich ludzi.