Karma Yonten Gyamtso


Ocean Właściwości Buddy

Przysięga Bodhisattwy

Zapewne duchowość można pojmować inaczej, ale ja zawsze widziałem we wszystkich kulturach i religiach część wspólną - ideę dążenia do doskonałości. No cóż - osiągnięcie czegokolwiek, a w szczególności ideału, na pewno w naszym świecie zajmuje jakiś czas i wiąże się z pewnym wysiłkiem. I niestety nie zawsze są to wysiłki efektywne...

Poszukiwanie celu

O ile czułem się różokrzyżowcem to na początku znaczyło to dla mnie jedynie poczucie nieokreślonego celu. Najważniejszą kwestią było jego odkrycie, ale to okazało się prostą sprawą. Czytając Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK) znalazłem taką informację:

Bóg stworzył człowieka, aby ten Go znał, czcił i kochał.

// Katechizm Kościoła Katolickiego

Było to dla mnie o tyle zaskakujące, że wydawało mi się zbyt proste aby być prawdziwym celem istnienia. Niemniej jednak, gdy zacząłem się nad tym zastanawiać nie umiałem nawet powiedzieć czym jest czczenie Boga, nie wspominając już o znaczeniu miłości. Sposobów czczenia Boga szukam do dziś, a z miłością Boga to problem mają nawet największe umysły i autorytety ludzkości. Św. Teresa z Avilli naucza nawet, że niepodobna jest człowiekowi zrozumieć czym jest miłość do Boga, więc jedyne co możemy zrobić to tylko starać się Go kochać, a na co dzień skupiać się na miłości do innych ludzi.

No ale pierwszy cel wydawał się jasny: poznać Boga.

"Poznać myśli Boga - reszta to szczegóły"

// Albert Einstein

Wybór ścieżki

Chcąc gdzieś dotrzeć musimy myśleć o wyborze drogi, jaką chcemy podążać. Wśród wszystkich ciekawych rzeczy jakie dane mi było poznać była jedna idea pociągająca mnie bardziej niż inne: Różo-Krzyż. Informacje o Różo-Krzyżu były w minionych czasach skąpe, ale jednocześnie niesłychanie zróżnicowane. Zgłębiając temat dowiedziałem się, że Różokrzyżowcy to:

  • mistycy;
  • magowie;
  • alchemicy;
  • naukowcy.

Niewiele wiedziałem o tych dziedzinach, ale ciężko było mi sobie wyobrazić, że jeden ruch jest w stanie pomieścić tak różne kierunki. Nieuchronnym wnioskiem było stwierdzenie, że jedyną rzeczą, jaka mogła to wszystko połączyć w jakąkolwiek całość byłby wspólny cel. Rozumiałem, że te dziedziny (jak i jeszcze kilka innych), to jedynie ścieżki, jakie mogły mnie zaprowadzić - najpierw do odkrycia tego celu, a potem do jego samego.

Ścieżka mistyczna wydała mi się najprostsza i najodpowiedniejsza dla poznawania Boga. Niestety nie miałem kontaktu z kimś, kto mógłby mnie tą ścieżką poprowadzić, ale uznałem, że chodzi o mistycyzm jako taki a Kościół Katolicki miał w swej historii całe rzesze mistyków, którzy zostali świętymi (czyli chyba dotarli do celu) z racji tego co i jak przeżywali w świecie wewnętrznym. Wystarczyło więc tylko żyć wg ich wskazań. Związałem się z ruchami neokatechumenatu i charyzmatycznymi. Niestety chęci a możliwości to dwie różne sprawy. Próby modlitwy i medytacji nie wywoływały ekstatycznych stanów opisywanych przez świętych, ale widziałem, że inni jakieś efekty mieli. Jednocześnie nie do końca umiałem się odnaleźć w tym środowisku. Brak oznak jakiegokolwiek powodzenia w praktyce i niezrozumienie wywoływały poczucie pustki, a w konsekwencji stres i depresję. A przede wszystkim zniechęcenie.

Phowa - joga świadomego umierania.

Postanowiłem poszukać nauczycieli poza KK. Pierwszą możliwością był Buddyzm - buddyści przecież nic innego nie robią jak tylko oddają się medytacji aby osiągnąć swój cel: Nirwanę, więc pewnie są skuteczniejsi. Tak się składało, że moja bliska przyjaciółka była związana z buddyzmem tybetańskim linii Karma Kagyu. Trafiłem z nią do Kuchar na kurs Phowa - jogi świadomego umierania, jednej z 6 (lub 4 jak chcą niektórzy) jog Naropy.

To był czas prawdziwie mistycznych doświadczeń i przeżyć, z fizycznym potwierdzeniem skuteczności praktyki w postaci otworu w głowie, przez który wypływała limfa. Mistyczne wizje związane ze śmiercią były potwierdzeniem realności moich dążeń, a w ogólnym ujęciu sensowności takich praktyk. Warto tu podkreślić, że wizje jakie miałem miały charakter wybitnie chrześcijański, więc odzwierciedlały kulturę w jakiej wyrosłem.

Zdałem sobie sprawę z następujących rzeczy:

  • metoda medytacji jaką poznałem jest tylko narzędziem;
  • treści jakie za nią ew. stoją pochodzą z mojego wnętrza;
  • doświadczenie mistyczne jest doświadczeniem indywidualnym człowieka;
  • moim dziedzictwem kulturowym jest świat Zachodu.

Od tamtej pory, zachowując cały czas szacunek dla tradycji Wschodu koncentrowałem się na ścieżkach duchowych Zachodu.

Ślubowanie Bodhisattwy

Jednym z elementów całego kursu było ślubowanie Bodhisattwy:

  1. Niezliczone istoty ślubuję wyzwolić.
  2. Nieskończone ślepe namiętności ślubuję wykorzenić.
  3. Niezmierzone Bramy Dharmy ślubuję przeniknąć.
  4. Wielką Drogę Buddy ślubuję osiągnąć.

Sama prawdziwa przysięga wygląda nieco inaczej - bodhisattwa przysięga powstrzymać się od ostatecznego oświecenia. Sprawa ta przez wiele lat nie dawała mi spokoju. Jaki sens ma taka przysięga, skoro nadrzędnym celem buddyzmu jest dążenie do wyzwolenia się poprzez oświecenie właśnie? No i kim jest Bodhisattwa?

Uświadomienie sobie, że złożyłem tą przysięgę wywołało u mnie spory dysonans - chcąc osiągnąć oświecenie i Nirwanę (cel wędrówki wg buddyzmu) najpierw się go wyrzekłem...

Z biegiem czasu odkryłem jednak podobne "kwiatki" na naszym podwórku:

"Nie wejdę do Nieba dopóki przez jego bramę nie przeprowadzę ostatniego swego duchowego dziecka"

// Ojciec Pio

W sumie to oświadczenie jest właśnie przysięgą Bodhisattwy, a bardzo podobnie szkicuje problem Rudolf Steiner. Tożsamość stwierdzeń Ojca Pio i przysięgi Bodhisattwy dała mi wiele do myślenia i choć "oficjalne" wyjaśnienie buddyzmu mówiły, że rezygnacja z własnego oświecenia ma charakter dydaktyczny i symboliczny, obrazując wagę altruistycznej motywacji ponad własne osiągnięcia (Wikipedia), to nie uciszyły wątpliwości. Pozwoliły jednak na akceptację zaistniałej sytuacji.

Moje drogi z buddyzmem dawno się rozeszły, ale przez te lata pozostałem wierny przysiędze bodhisattwy: nie osiągnąłem wyzwolenia. A do kwestii ślubowania bodhisattwy, czy też raczej przysięgi Mistrza, będę na pewno wracał.