Karma Yonten Gyamtso


Ocean Właściwości Buddy

Różokrzyżowa Inicjacja

Mistycyzm to, wg Antonego de Mello, sposób postrzegania świata. Widzimy w zasadzie to samo, co inni, ale trochę inaczej. Czasami jednak doświadczamy rzeczy, które mocno różnią się od tego, co można spotkać w "normalnym" życiu, które nie pozwalają nam zapomnieć o wielkiej różnicy między szarościami dnia codziennego a światem, jaki nas pociąga...

17 lat temu doświadczyłem różokrzyżowej inicjacji. Byłem wtedy od 6 miesięcy Neofitą i formalnie nie mogłem jej otrzymać. Inicjacja była zapowiedziana, ale pierwszą część przeszedłem o jakieś pół roku za wcześnie. Nie znałem też ani przebiegu inicjacji, ani też istotnych jej elementów.

 

11.09.2001
godz. 5:45

Pojechałem do Krakowa. Miałem tam coś do zrobienia lub kupienia. Jak zwykle jednak na miejscu włóczyłem się po ulicach i trafiłem na teren świątyni lub zamku. Miejsce było na niewielkim wzniesieniu otoczone murami. Spory plac, a na nim przynajmniej jedna rzeźba przedstawiająca przygniecionego ptaka. Możliwe, że kiedyś była to fontanna. Po drugiej stronie, za rzeźbą stał kościół. Trwało właśnie nabożeństwo. Pamiętam, że kaznodzieja krzyczał coś na różokrzyżowców - chodziło o to, że cały ten teren należał do różokrzyżowców. Z prawej strony kościoła była brama, a za nią dziedziniec wewnętrzny. Obok bramy, na murze, wisiała tablica z napisem

A.M.O.R.C.

Pojawiło się parę osób - część z nich na pewno wjechała tu samochodami. Słyszałem strzępki rozmów - coś o olbrzymach, że "teraz ponownie się rodzą".

 W kościele skończyło się nabożeństwo, lub też wyszła procesja, bo ludzie zaczęli wychodzić na plac. Jednocześnie przez bramę obok której wisiała tabliczka "A.M.O.R.C." też wchodziło dużo osób. Niektórzy z nich byli niczym "olbrzymy" o jakich słyszałem wcześniej - wywoływali panikę wśród tych z kościoła. Ludzie uciekali przed nimi i wyglądało to jak zabawa z dziećmi.

Po chwilowym zamieszaniu różokrzyżowcy zostali sami i rozpoczęli imprezę ("agape") - zaczęli od błogosławieństwa. Czułem z nimi więź i tak, jak nie bałem się "olbrzymów", tak oczekiwałem "błogosławieństwa", choć czułem też, że jest tylko "dla swoich" a nie byłem pewien, czy jestem już "swój". Stałem nieco z boku i patrzyłem na ładną kobietę. Chciałem przyciągnąć jej wzrok - wydawała się jakąś ważniejszą osobą. Czułem narastające napięcie na czubku głowy. Rosła też wewnętrzna ekscytacja i radość. Podeszła do mnie jakaś kobieta, inna niż ta, której się przyglądałem, przyjrzała mi się i stwierdziła coś w rodzaju, że "jestem nieodpowiedni". Wtedy zbliżyła się ta pierwsza - "przywódczyni".  Spytała, jak długo należę do A.M.O.R.C.. Odpowiedziałem, że od kwietnia. Zastanawiała się chwilę, po czym stwierdziła, że "to co prawda trochę za wcześnie, ale może być". Wtedy podeszły do mnie od tyłu dwie dziewczyny, wśród nich była również ta, która mnie "odrzuciła". Przywódczyni zrobiła wtedy coś, jakby hipnotycznego, ale przy pełnej mojej świadomości. Kazała mi stanąć w pozycji wyprostowanej z rozłożonymi rękoma na boki, dłonie skierowane ku ziemi. Dwie pomocnice wzięły mnie za ramiona i podtrzymywały. Miałem się chyba wznieść do góry. Mimo, że czułem się lekki, nie uniosłem się, choć nogami dotykałem jedynie Ziemi.

Mistrzyni ceremonii przemieniła się - była teraz niczym wróżka, ze spiczastą czapą. Coś mówiła i choć patrzyłem to ogarniała mnie ciemność. Z rozłożonymi rękami zostałem położony na plecach. Widziałem rozgwieżdżony niebo. Nagle ujrzałem "spadające gwiazdy". Było ich sporo i spadały uporządkowane, w szyku. Zatańczyły, zbiły się w gromadę i spadły na mnie. Trwało to chwilę, potem cały świat zaczął wirować, a gdy przestał zaczął się wschód słońca. Czekałem na słońce, ale gdy już miałem je ujrzeć, zjawiła się olbrzymia ilość wilków i przesłoniły widok. Słońce jednak, niczym zza chmur, spoza horyzontu miało za chwilę wznieść się wyżej, ponad nie.

Nagle wszystko przesłonił człowiek, mężczyzna. Trzymał białego psa na smyczy. Wstałem z ziemi. Po lewej stał drugi mężczyzna z psem - Tym razem czarnym. W stronę słońca prowadził korytarz wśród wilków.  Chciałem wbiec i roztrącić je wszystkie, aby dostać się do Słońca. Przyszła myśl, że byłoby to niebezpieczne. Wizja powoli ustąpiła. Znów byłem na dziedzińcu. Ludzie bawili się świetnie. Jedli i pili coś czerwonego i fioletowego z podłużnych fiolek. "Mistrzyni" spytała się czy zażywałem ostatnio jakieś leki. Przypomniałem sobie o aspirynie. Podała mi coś w "pałeczkach", co sami jedli.

Obudziłem się.

Uświadomiłem sobie, że cała "ceremonia" była prowadzona tak, jakbym już ją znał. Jakby była tylko formą powtórki tego, co już przeszedłem.

Uświadomiłem sobie, że "inicjacja" nie była jednak pełna. Miała jeszcze część drugą, ale została przerwana - każdy inicjowany w A.M.O.R.C. tego doświadcza...